Hannibal Lecter na rowerze, czyli wrażenia po jeździe w masce antysmogowej
-
DST
7.00km
-
Czas
00:40
-
VAVG
10.50km/h
-
Sprzęt duży biały
-
Aktywność Jazda na rowerze
Smog. Medialny temat numer jeden
pierwszej połowy stycznia 2017. W sumie był „od zawsze”, tylko jakoś
nie zwracałam nań uwagi, oddychałam sobie jak co dzień
warszawskim powietrzem. Nie poświęcano mu też zbyt wiele tej uwagi w
głównych wydaniach serwisów informacyjnych i na czołowych
portalach www. Statystycznemu Kowalskiemu kojarzył się głównie z
Krakowem. A tu nagle zaczyna być o nim głośno i okazuje się, że
jest nie tylko na południu, ale i w centralnej Polsce, w tym również
w Warszawie. W końcu też poczułam go własnym nosem.
Zainteresowałam się tematem bliżej i
w związku z tym, że jadąc na rowerze, zasysam w płuca tego syfu
więcej niż spacerując, pewnego dnia zdecydowałam się na zakup
maski antysmogowej. Dzisiaj powietrze z gatunku „jak cię mogę”,
najgorsze (chwilowo) minęło, ale szału nie ma, więc postanowiłam
przetestować maskę w drodze do roboty i z powrotem. Że ludzie będą
się gapić, tym się zbytnio nie przejmowałam, bo i tak się na
mnie gapią z racji dziwnego roweru i po trosze też dreadów ;-) No
ale do sedna.
Moja maska to wersja „sport”,
neoprenowa, z dwoma zaworami bocznymi, przewidziana do większego
wysiłku fizycznego. Sama maska nie jest jakoś specjalnie
niewygodna, może trochę uciska blaszka na nosie. Oddychało mi się
w tym... dziwnie. Ciężkawo. O ile nosem wciągnąć powietrze od
biedy się udawało, o tyle o wydechu już nie było mowy, bo to był
bardziej wysmark (z nosa zaczęło mi ciec) niż wydech ;-) więc
oddychałam ustami. Jechałam raczej dostojnym, emeryckim tempem, bez
wysilania się – większy wysiłek musiałam włożyć w podjazd
Książęcą, a tam już robiłam bokami jak perszeron. Cudów nie
ma, komfort oddychania w masce jest nieporównanie mniejszy niż bez maski, momentami trochę było
też czuć spaliny, ale ogromny plus jest taki, że nie parują
okulary i jest ciepło w twarz, więc na mroźne dni fajna sprawa (ze
względu na parujące okulary nie mogę niestety jeździć w buffie).
W drodze powrotnej jazdy pod górkę
już nie ma, jazda spokojniejsza, bo nigdzie się nie śpieszyłam,
starałam się nie pamiętać, że mam na twarzy maskę i normalnie
jechać jak gdyby nigdy nic, ale i tak z ulgą ją zdjęłam po
dojechaniu do celu. Zarówno po pierwszej, jak i drugiej jeździe
zauważyłam też pewien objaw, być może właśnie związany z
utrudnionym oddychaniem – chwilowy ból (czy może jakiś
dyskomfort) mniej więcej w okolicy lewej skroni.
Tytułem podsumowania: jeśli stężenie
pyłów PM10 i PM2,5 w powietrzu będzie zbyt duże – tak, będę
jeździć w masce. Może jakoś się przyzwyczaję :-)