Makenzen prowadzi tutaj blog rowerowy

Makenziowe poziomkowanie

Hannibal Lecter na rowerze, czyli wrażenia po jeździe w masce antysmogowej

  • DST 7.00km
  • Czas 00:40
  • VAVG 10.50km/h
  • Sprzęt duży biały
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 20 stycznia 2017 | dodano: 20.01.2017

Smog. Medialny temat numer jeden pierwszej połowy stycznia 2017. W sumie był „od zawsze”, tylko jakoś nie zwracałam nań uwagi, oddychałam sobie jak co dzień warszawskim powietrzem. Nie poświęcano mu też zbyt wiele tej uwagi w głównych wydaniach serwisów informacyjnych i na czołowych portalach www. Statystycznemu Kowalskiemu kojarzył się głównie z Krakowem. A tu nagle zaczyna być o nim głośno i okazuje się, że jest nie tylko na południu, ale i w centralnej Polsce, w tym również w Warszawie. W końcu też poczułam go własnym nosem.
Zainteresowałam się tematem bliżej i w związku z tym, że jadąc na rowerze, zasysam w płuca tego syfu więcej niż spacerując, pewnego dnia zdecydowałam się na zakup maski antysmogowej. Dzisiaj powietrze z gatunku „jak cię mogę”, najgorsze (chwilowo) minęło, ale szału nie ma, więc postanowiłam przetestować maskę w drodze do roboty i z powrotem. Że ludzie będą się gapić, tym się zbytnio nie przejmowałam, bo i tak się na mnie gapią z racji dziwnego roweru i po trosze też dreadów ;-) No ale do sedna.
Moja maska to wersja „sport”, neoprenowa, z dwoma zaworami bocznymi, przewidziana do większego wysiłku fizycznego. Sama maska nie jest jakoś specjalnie niewygodna, może trochę uciska blaszka na nosie. Oddychało mi się w tym... dziwnie. Ciężkawo. O ile nosem wciągnąć powietrze od biedy się udawało, o tyle o wydechu już nie było mowy, bo to był bardziej wysmark (z nosa zaczęło mi ciec) niż wydech ;-) więc oddychałam ustami. Jechałam raczej dostojnym, emeryckim tempem, bez wysilania się – większy wysiłek musiałam włożyć w podjazd Książęcą, a tam już robiłam bokami jak perszeron. Cudów nie ma, komfort oddychania w masce jest nieporównanie mniejszy niż bez maski, momentami trochę było też czuć spaliny, ale ogromny plus jest taki, że nie parują okulary i jest ciepło w twarz, więc na mroźne dni fajna sprawa (ze względu na parujące okulary nie mogę niestety jeździć w buffie).
W drodze powrotnej jazdy pod górkę już nie ma, jazda spokojniejsza, bo nigdzie się nie śpieszyłam, starałam się nie pamiętać, że mam na twarzy maskę i normalnie jechać jak gdyby nigdy nic, ale i tak z ulgą ją zdjęłam po dojechaniu do celu. Zarówno po pierwszej, jak i drugiej jeździe zauważyłam też pewien objaw, być może właśnie związany z utrudnionym oddychaniem – chwilowy ból (czy może jakiś dyskomfort) mniej więcej w okolicy lewej skroni.
Tytułem podsumowania: jeśli stężenie pyłów PM10 i PM2,5 w powietrzu będzie zbyt duże – tak, będę jeździć w masce. Może jakoś się przyzwyczaję :-)

20170120_213118-1





komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!