Relaksacyjnie po Lasach Chojnowskich
-
Sprzęt duży biały
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przez kilka ostatnich dni byłam pozbawiona obu moich rowerów, bo zrobiły mi przykrą niespodziankę. Tak przykrą, że wymagało to zawiezienia ich do rowerodoktora, czyli Maćka. I dziś właśnie dostałam sygnał, że są do odebrania. No to wsiadłam w pierzolota i pojechałam. Pogoda była cymes, więc Maciek poddał pomysł, by gdzieś pojechać na rowerach, a ja z kolei rzuciłam hasło, żeby ściągnąć jeszcze Tehena. Dzwonię więc do niego i pytam: -- Co robisz? A Tehen: -- Leżę.
W sumie co za różnica, czy leży w wyrze, czy na rowerze... Więc ochoczo podchwycił pomysł, wydając z siebie pełen entuzjazmu okrzyk: -- Kuuuur*a! I tak oto kilkanaście minut później spotkaliśmy się na górkach Szymona w Zalesiu Dolnym. Tam od razu dosiadłam nowego rumaka Tehena, któremu pod koniec kwietnia jakiś (piiip!) ukradł z pociągu rower, więc Tehen kupił sobie nowe cacko. Mnie tak średnio podszedł, ale najważniejsze, żeby rower pasował właścicielowi :)
Potem pojechaliśmy pokręcić się po Lasach Chojnowskich. Pojechaliśmy do ośrodka turystycznego nad rzeką Jeziorką, potem różnymi leśnymi duktami dotarliśmy do Zalesia Górnego, a stamtąd już asfaltem do Piaseczna. Po drodze mogliśmy obserwować piękny zachód słońca nad wysokimi nadrzecznymi trawami, no po prostu cudo! Wycieczkę zwieńczyliśmy lodami na rynku w Piasecznie.
Jak pewnie zauważyliście (jeśli w ogóle ktoś to czyta :D ), w pole "Wszystkie km" nie wpisałam nic. Raz, że nie ma się czym chwalić, dwa, że nie miałam przy sobie licznika, a trzy... Dla mnie naprawdę te "wszystkie km" nie są ważne. Nie są dla mnie również ważne wyniki, średnie prędkości itp. Liczy się przede wszystkim satysfakcja z przebywania na łonie natury i dobrego towarzystwa, pardon: rowerzystwa. Podobno na trasie brevetu w Szczebrzeszynie jest 1200 m przewyższenia, a na Kaszeberundzie 1400 czy tam 1600, nie pamiętam. Podobno grozi mi, że "spuchnę", że jeśli w ogóle dojadę do mety, będę wyglądać jak zombie, że zamiast medali, dyplomów, owacji, lansu na ściance i uścisków dłoni prezesa będą trzy "złowrogie" literki DNF. No dobra, jeśli faktycznie do tego dojdzie... to czy świat się zawali? Czy za każdy nieprzejechany kilometr gdzieś na świecie umrze jeden mały kotek? Wielkie mecyje. To nie wyścig o złote gacie. A poza tym furda te wszystkie medale, odznaczenia, dyplomy, tytuły. Ja jeżdżę dla przyjemności. Na brevety też. Najpiękniejsze w nich jest bowiem to, że po drodze przejeżdżam przez wsie, o których istnieniu nie miałam pojęcia, a są tak niedaleko od Warszawy (mowa o brevecie w Pomiechówku). Teraz poznam inne zakątki Polski. Pozachwycam się pięknem przyrody. Poczuję się przyjemnie, kiedy znów jakieś napotkane gdzieś dzieci powiedzą mi "dzień dobry". Zamienię kilka słów ze współuczestnikami na starcie czy w punktach kontrolnych. Tego nikt mi nie odbierze. Medale i takie tam naprawdę nie są ważne. Jedyne, o co tak naprawdę należałoby się usilnie starać, to o to, by nie przegrać życia wiecznego.