Aerower ;-)
-
DST
40.00km
-
Sprzęt mały czerwony
-
Aktywność Jazda na rowerze
Miniony tydzień spędziłam w Krakowie, dokąd się udałam głównie w celu wzięcia udziału w koncercie mojego ukochanego zespołu z czasów licealnych, czyli Aerosmith. To już mój drugi ich koncert, pierwszy widziałam w 2014 r. w Łodzi. Ale tym razem udało się połączyć moje dwie miłości - licealną i obecną - i pojechać na koncert Aerosmith na poziomce :-) Przy okazji wybrażałam sobie, jak by to było tak się przypadkowo natknąć na Stevena Tylera, który na mój widok wypaliłby: -- Ej, zajebisty rower! Daj się przejechać! -- i potem obserwować jego poczynania na moim małym czerwonym rumaku :-D
No ale pomarzyć dobra rzecz. Może kiedyś narysuję tę scenkę ;-)
Przejdźmy zatem do meritum. Niniejszy wpis obejmuje dwa dni pedałowania po Krakowie, toteż dystans, jaki wpisałam, to dystans zbiorczy z 2 i 3 czerwca. 2 czerwca był koncert, więc wystartowałam z Podgórza, przejechałam na drugą stronę Wisły i potem ul. Podgórską dojechałam do ronda Grzegórzeckiego, następnie w prawo w Al. Pokoju i dłuuuga jazda prosto do skrzyżowania z Lema, przy której to ulicy mieści się obiekt sportowo-widowiskowy Tauron Arena. Zaparkowałam rowerek i poszłam szukać swojego miejsca. Obiekt jest ogrooomny! Ten w Łodzi sporo mniejszy, więc i atmosfera tam była taka ciut mniej "hangarowa". Miałam miejsce na trybunach, wysoko i daleko od sceny, więc za wiele nie widziałam, do tego kolumny zasłaniały mi pół telebimu, porażka... Niemniej koncert był przepiękny i bardzo liczę na to, że nieostatni w moim życiu. Ech, że też nie kupiłam biletu na Golden Circle Early Entrance, co prawda mój budżet by mi zasalutował środkowym palcem, ale co tam, jak będzie jakiś następny raz, to nie ma to tamto! :-D
Powrót stamtąd był dość kiepski, bo po pierwsze wysypujący się z Tauron Areny ludzie szli tyralierą po drodze dla rowerów i jazda nią była mocno utrudniona, można było sobie palec złamać, cisnąc dzyndzel od dzwonka. A po drugie... za cholerę nie umiałam odtworzyć w drugą stronę pokonanej w drodze na koncert trasy i zabłądziłam, ze trzy razy poszła w ruch apka JakDojadę.
Kolejnego dnia, czyli w sobotę 3 czerwca, postanowiłam pojechać na Kopiec Kościuszki. Oczywiście na sam kopiec nie wjeżdża się rowerem ;-) ale pod kopiec trzeba się wspiąć na długi, stromy podjazd i dałam radę, zaprawiona w bojach po tych wszystkich roztoczańsko-kaszubskich górach :-D Swoją drogą, zupełnie inaczej wyobrażałam sobie Kopiec Kościuszki, nim go zobaczyłam. Myślałam, że to jest wielgachna, rozległa góra, na którą można sobie wejść tak po prostu. A tymczasem jest to takie stożkowate "coś", na które wstęp jest płatny.
Pozwiedzałam sobie muzeum, popatrzyłam na Kraków z góry, a potem trzeba było zjechać tą samą trasą, którą wjechałam - cóż to była za jazda! Dłuuugi, wijący się zjazd, trzeba było uważać na zakrętach, bo zza nich mógł się wyłonić jakiś samochód.
Potem pojechałam na skrzyżowanie Dietla i Stradomskiej, gdzie spotkałam się z kumplem i poszliśmy najpierw do chinola na obiad, a potem na lody na Starowiślną (Starowiślna bodajże 82, najlepsze lody świata na równi z tymi w Józefowie, polecam!!!), a wreszcie na rynek, gdzie odbywał się festiwal Zaczarowanej Piosenki pod auspicjami Fundacji Anny Dymnej "Mimo Wszystko". Stamtąd wróciłam sobie rowerkiem do domu kumpla, u którego stacjonowałam - wieczorna jazda po Krakowie była super!
Bardzo lubię Kraków i mam nadzieję kiedyś tu zamieszkać, tylko mogłoby się coś ruszyć w kwestii infrastruktury rowerowej, bo z nią jest cienko...