Makenzen prowadzi tutaj blog rowerowy

Makenziowe poziomkowanie

Zlot Rowerów Poziomych Białystok - dzień 2 (i 3)

Czwartek, 1 lipca 2021 | dodano: 05.07.2021

Coooo za dzieeeń! Przejdzie do historii jako jeden z najbardziej niesamowitych. A jednocześnie jako jeden z najbardziej nerwowych.
Tym razem celem wycieczki był Tykocin z zahaczeniem po drodze o zwalony most na Narwi i przeprawą przez rozlewiska Narwi. Kiedy wyjechaliśmy z szutrowej drogi prowadzącej do tego mostu na asfaltówkę, nagle... kapeć! Na szczęście miał kto mi pomóc ze zmianą dętki, co też uczynił. Udało się dojechać do tej przeprawy, a wygląda to tak, że przez te rozlewiska, które zajmują ogromną przestrzeń, trzeba się przeprawić przez cztery pływające pomosty. Robi to wrażenie! Zwłaszcza z góry musi wyglądać imponująco. Niestety na ostatnim pomoście pech - z powodu nieuwagi jednego typa kolega wpadł do Narwi. Tym sposobem pierwszy raz w życiu widziałam, jak ktoś pływa w kasku i z lusterkiem ;-))



Narew



Przeprawa przez pływające pomosty



Pechowy Pająk

Po przeprawie zrobiliśmy chwilowy odpoczynek i ruszyliśmy dalej. Jakieś 13 km przed Tykocinem ZNOWU GUMA! Po prostu się wściekłam. Cztery razy kapeć w ciągu dwóch dni to stanowczo za dużo! Stwierdziłam, że nie mam już do tego zdrowia ani siły, po powrocie do Białegostoku pakuję się i wracam do Warszawy...
Kolega znów pomógł mi zmienić dętkę - i muszę przyznać, że nie lubię sytuacji, w których muszę liczyć na czyjąś pomoc. Dlatego każdy kolejny kapeć był dla mnie dodatkowym, jeszcze większym obciążeniem.
Ruszyliśmy we dwójkę dalej i nagle zadzwonił do mnie kolega, że przyjedzie po mnie samochód z przyczepą. Może to i dobrze, nie chciałam już ryzykować kolejnej, piątej gumy... Kolega, z którym jechałam, pojechał dalej sam, a ja czekałam na samochód. Wkrótce przyjechał. Zostałam dostarczona do restauracji, w której mieliśmy zamówiony obiad. W żydowskim stylu, bo Tykocin zamieszkiwała kiedyś liczna społeczność żydowska, miasto to było niegdyś drugim największym (zaraz po Krakowie) żydowskim ośrodkiem w Polsce.
Po obiedzie zwiedziliśmy synagogę...



Menora chanukowa - replika. Oryginalne świeczniki zostały wywiezione przez Niemców w czasie II wojny światowej. Miały trafić do Pragi jako eksponaty Egzotycznego Muzeum Wymarłej Rasy - tak Hitler nazwał zebraną z całej Europy kolekcję judaików. Taaa, "wymarłej"... Chciałeś powiedzieć, szmato z kuriozalnym wąsikiem, wymordowanej!

Po zwiedzaniu wsiadłam do samochodu z dwiema osobami, a na przyczepę wzięliśmy kilka rowerów (właściciele niektórych z nich pojechali drugim samochodem). Wyjechaliśmy z Tykocina, ujechaliśmy może z pięć kilometrów, a tu dzwoni organizator (na potrzeby tej opowieści dalej będę się posługiwać ksywami - no więc organizator to Franc), żebyśmy zawrócili do Tykocina, bo jest ktoś, kto potrzebuje pomocy i ma rower o długości 2,5 m. Siedzący za kierownicą ojciec Franca powiedział, że nie ma szans go zmieścić na przyczepę, ale Franc go ubłagał, żeby jednak zawrócił, bo sprawa jest gardłowa. No więc zawrócił. Zajeżdżamy na tykociński rynek, a tam stoi to cudo:



A przy nim wysoki łysy gość. Okazało się, że to Francuz. Złamał mu się drążek sterowniczy od kierownicy i pękła rama. Francuz bierze właśnie udział w Sun Trip - jest to impreza polegająca na tym, że rowerzyści na rowerach wyposażonych w panele solarne podróżują po Europie i mają do pokonania trasę o długości 12 000 km. No i się okazało, że jednak można mieć większego pecha niż ja. Czym jest kilka flaków w porównaniu z taką awarią...
Chłopaki zapakowali rower do przyczepy (jednak się zmieścił)...



...a potem wszyscy wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do Białegostoku. Fred (bo tak ma na imię Francuz) dostał kolację oraz wyrko w pokoju z Francem (a właśnie... Co za niebywałe szczęście, że Franc zna francuski!), a na drugi dzień chłopaki znaleźli spawacza, który przyjechał na miejsce, obejrzał ramę i zabrał ją do zakładu. A kiedy przywiózł ją już pospawaną z powrotem, przez dobre pół dnia trwała naprawa. Drążek sterowniczy został wymieniony na nowy, stalowy - tak się szczęśliwie złożyło, że w bursie, gdzie byliśmy zakwaterowani, akurat trwa remont, a przy okazji chłopaki znaleźli na półpiętrze pudło z cienkimi rurkami, świetnie nadającymi się na nowy drążek... Więc wycyganili od robotników jedną rurkę, a jeden z robotników elegancko ją przygiął za pomocą giętarki do rur.



W końcu rower był znów gotowy...



Fred (pierwszy z prawej, stoi), ekipa naprawcza i ja, obserwator (trzecia od prawej, stoję)

A wieczorem - impreeeezaaa! Fred był przeszczęśliwy, nie mógł się nadziękować. Postawił nam wszystkim piwo. Siedzieliśmy sobie i gadaliśmy z nim, kiedy jeden z kolegów wpadł na pomysł, żeby zrobić Fredowi niespodziankę i następnego dnia rano odprowadzić go na obrzeża Białegostoku. Fred bowiem musiał wyruszyć o 7 rano i wrócić do Tykocina, gdzie wyłączył nadajnik, by go włączyć z powrotem.
Co prawda pożegnanie odbyło się dopiero kolejnego dnia, ale dla ciągłości tej opowieści opiszę to w tym poście.
No więc wstaliśmy raniutko, o 6.30, i tuż przed 7 zeszliśmy gromadnie na dół. Fred był zdezorientowany, jak zobaczył nas gromadzących się nagle na dole... W końcu zajarzył, że coś się święci. Chłopaki pomogli mu wytaszczyć rower, my wynieśliśmy swoje i ruszyliśmy. W miejscu rozstania jeszcze zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie. Fred był wyraźnie wzruszony, miał łzy w oczach... Potem u siebie na FB opublikował ten cudny filmik: KLIK!
Jest to dla mnie niesamowite doświadczenie i jednocześnie duma, że mogłam być uczestnikiem tych niezwykłych wydarzeń. Kibicuję Fredowi z całego serca, śledzę jego postępy w trasie, trzymam kciuki, wysyłam dobrą energię... Ten zlot przejdzie do historii! No jak na jubileusz, to musiało być z przytupem! ;-)






komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!