A miało być tak pięknie...
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niedawno na forum Warszawskiej Masy Krytycznej została powołana do życia nowa inicjatywa pod nazwą Letni Masowy LajtRower V25, w dwóch wariantach - dziennym i nocnym. Jest ona skierowana do osób preferujących spokojne tempo do 25 km/h. Ponieważ przejazdy w ramach LR odbywają się w dni powszednie, udział w dziennych jak dla mnie odpada, a nocne wchodzą w grę tylko w piątek. Toteż pojechałam sobie wczoraj na Plac Zamkowy, gdzie o 22.00 miała zebrać się ekipa. Siedzę, siedzę i nic. Po Placu kręci się trochę rowerzystów, ale żaden z nich nie przyjechał tam z tą samą intencją co ja...
Wtem dostrzegam dwa silne światła rowerowe pędzące w moją stronę. Ani chybi to ktoś z "naszych"! Jak się okazało, była to "loża szyderców", a nie uczestnicy wczorajszego LR ;) Dowiedziałam się, że w ciągu dnia organizator inicjatywy edytował swój post w temacie LR i napisał tam, że impreza z powodu złej pogody odwołana. Tym sposobem nie miałam szans się dowiedzieć o tym, że piątkowy LR się nie odbędzie... w dodatku odwołanie przejazdu okazało się bez sensu, bo o 22 pogoda na rower była akurat wymarzona. I taka zresztą miała być wg prognoz ICM, ale organizator zapewne tego nie sprawdził...
Wobec tego postanowiłam pojechać do Korsarza i załapałam się na półtora seta koncertu Mordewindów. Spotkałam przy okazji sporo znajomych i przyjaciół, było wspaniale. Po koncercie miałam jeszcze ochotę pośmigać trochę po Warszawie na rowerku, ale uznałam, że wolałabym się jednak wyspać.
Niestety jednak nie było mi to dane, ale o tym za chwilę. W drodze powrotnej przydarzyło mi się coś, czego bym się nie spodziewała w najśmielszych snach: przy trasie W-Z shaltowała mnie policja ;D Cuda na kiju! Na szczęście chodziło tylko o rutynowy rzut oka na mój jednoślad, czy ma całe wymagane prawem wyposażenie, co trwało ze trzy sekundy, po czym zostałam puszczona dalej.
Położyłam się spać, nastawiwszy budzik na 10.00, z zamiarem skorzystania z uroków dnia wolnego. A tu nagle o 6.00 budzi mnie dość konkretny ból prawego kolana. Jak, skąd i po co - nie mam pojęcia, wszak to kolano akurat najmniej ucierpiało w opisanym w poprzednim poście wypadku; ot - trzy marne, blade siniaki i to wszystko. Poleżałam z godzinę i pokuśtykałam do szpitala. Na miejscu musiałam poczekać na lekarza, bo był akurat na obchodzie, więc poszłam sobie kupić gazetę, ale nie byłam w stanie czytać, tak mnie to cholerne kolano rwało. W końcu przyszedł lekarz, obmacał kolano i orzekł, że nie jest to stan zapalny, tylko reakcja na przeciążenie stawu (w końcu na drugi dzień po wypadku znów wsiadłam na rower, a przez ostatni tydzień narobiłam - jak na rekonwalescentkę - w huk kilometrów po mieście) i że - cyt.: "kolanko musi odpoczywać". Czyli co najmniej przez weekend nici z roweru, a rozsądniej by było w ogóle go sobie odpuścić do czasu zaniknięcia obrzęków.
Nic, tylko się czerstwą bułka pochlastać ;)
komentarze
Popedałowanie szantymaniakowe to jest bardzo dobry pomysł. Można by pomyśleć o wspólnym wyjeździe na Wieliszew, co jednak wymagałoby od uczestników wytrzeźwienia do czasu powrotu ;)
Ostatnio sobie w nocy jeździłam, wracając z kolei z Gniazda Piratów. Wybrałam dość dziwną drogę, bo jechałam po praskiej stronie nad Wisłą, ową nieoświetloną żwirową ścieżką. Przeżycie ciekawe, zwłaszcza z marną lampką do roweru. Chciałam ominąć jazdę przez Pragę Północ. Zrobiłam to idealnie - jechałam przez nią, jak tylko trafiłam w jej rejony...
Jakie jest "wyposażenie nocne"? Coś poza lampami rowerowymi? Mandat nie byłby mi miły, gdyby się okazało, że mam jakieś braki.