Makenzen prowadzi tutaj blog rowerowy

Makenziowe poziomkowanie

Miła wycieczka bez happy endu

  • DST 50.00km
  • Sprzęt duży biały
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 maja 2013 | dodano: 14.05.2013

W sobotę wybrałam się na wycieczkę do Góry Kalwarii. Celem była impreza przy ognisku i z Warszawy miała jechać także grupa rowerowa, więc stawiłam się o umówionej godzinie w umówionym miejscu, a tu... nigdzie żywego ducha! Poczekałam 20 minut i w końcu ruszyłam sama. Pogoda była super i naprawdę dziwiłam się, jak grupa rowerowa mogła tak dać ciała.
Impreza była bardzo udana, okazało się, że wśród uczestników jest zapalony rowerzysta, który zna już temat rowerów poziomych i sam planuje taki kupić. No i szczęśliwie nadarzyła się okazja, by przetestować taki rower osobiście :) Koleżka okazał się talentny, wsiadł i od razu pojechał. Oprócz niego moją poziomkę próbowały ujarzmić cztery osoby - dwie dziewczyny i dwóch chłopaków. I tu z dumą muszę stwierdzić, że dziewczynom poszło lepiej niż chłopakom - obie jak tylko wsiadły, zaraz ruszyły, a panom nauka zajęła trochę więcej czasu ;) ale żeby nie było - minimalnie więcej :)
Parę minut po 20.00 zwinęłam się i ruszyłam w drogę powrotną. Pogoda nadal była idealna do jazdy, ale w pewnym momencie zauważyłam na horyzoncie błyskawicę... No fajnie. Wiatr był akurat północny, więc burza sunęła prosto na mnie i nie było szans się jej wywinąć. Gdy dotarłam do Konstancina, zaczęło padać. Chciałam przeczekać tę największą ulewę na przystanku autobusowym, ale deszcz walił i walił, więc uznałam, że chrzanię to i jadę, i tak już byłam mokra.
Kiedy osiągnęłam słynną "komunistyczną" ścieżkę rowerową, gdzieś w okolicach Powsinka niestety nastąpił kres mojej podróży na dwóch kółkach - złapałam gumę w tylnym kole i to już drugi raz w tym tygodniu... Normalnie zawsze wożę ze sobą kichy na zmianę, ale akurat tym razem nie miałam zapasów...
Przedrałowałam kilkaset metrów na piechotę, prowadząc rower na przednim kole, bo na obu się nie dało, uchetałam się przy tym, jednak do Wilanowa było na tyle daleko, że postanowiłam wsiąść do autobusu już na trasie no i taki był finał. Chciałam być w domu o 22.00, a dotarłam o 23.00.

Tymczasem w ramach postscriptum wrzucam małe co nieco. Autorką zdjęć jest moja koleżanka ze studiów - Joanna Graszk - jak ktoś potrzebuje sesji okolicznościowej albo całkiem bezokazyjnej, to niech uderza na stronę www.fresque.pl :)








komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!