Wrzesień, 2011
Dystans całkowity: | 402.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 14:00 |
Średnia prędkość: | 13.57 km/h |
Liczba aktywności: | 9 |
Średnio na aktywność: | 44.67 km i 4h 40m |
Więcej statystyk |
Nim pierwsza set(k)a zaszumi w głowie...
-
DST
100.00km
-
Czas
06:30
-
VAVG
15.38km/h
-
Sprzęt duży biały
-
Aktywność Jazda na rowerze
STÓWA! Moja pierwsza w życiu rowerowa stówa! Ależ jestem z tego DUMNA :]
Od dawna chodziło mi po głowie pragnienie wybrania się do Szymanowa, by odwiedzić siostry niepokalanki, u których w roku 2008 byłam częstym gościem. A od kiedy mam Poziomcię, myśl uległa pewnej modyfikacji - i się spoziomowała. W związku z tym rzuciłam hasło Maćkowi - i poskutkowało :) Spotkaliśmy się o 9.00 pod Pałacem Kultur(w)y i pojechaliśmy w kierunku Górczewskiej, którą polecieliśmy potem do Kampinosu, przejeżdżając po drodze m.in. przez Stare Babice i Leszno. W Kampinosie odbiliśmy w lewo na Teresin, a po drodze zastaliśmy świetne warunki przyrodnicze do cyknięcia kilku fotek. Oto jedna z nich:
Po przekrosowaniu DK2 podjechaliśmy do bazyliki w Niepokalanowie i zwiedziliśmy muzeum św. o. Maksymiliana Kolbego, a następnie cofnęliśmy się do skrzyżowania z drogą główną, na obiad do karczmy. Nażarci jak bąki, ruszyliśmy na Szymanów, wpadając po drodze na lody.
Nie byłam w tych okolicach od trzech lat i muszę przyznać, że wiele się zmieniło. Przede wszystkim powstała super szeroka ścieżka rowerowa. A na samym terenie klasztoru przybyło różnych bajerów, przede wszystkim całkiem spory fragment nowego ogrodzenia.
W sumie spędziliśmy tam godzinę. Nasze rowery stały się nie lada sensacją, musieliśmy zademonstrować, jak się na tym jeździ ;)
Wreszcie ok. 16 wyjechaliśmy na trasę do domu. Za Szymanowem, w Elżbietowie, skręciliśmy w prawo i przez Kaski (ale nazwa ;)), Baranów, Błonie, Rokitno, Józefów (nie ten k. Otwocka ;)) i Płochocin dotarliśmy do drogi głównej gdzieś na wysokości Ołtarzewa. Chciałam jeszcze wdepnąć do Storma w Ożarowie, ale ponieważ nie mogłam się dodzwonić (był akurat w drodze z pracy do domu), zarzuciliśmy ten plan i jakoś w okolicach 19.20 osiągnęłam dom.
Nie wiem, ile dokładnie wypedałowałam, ale stówę to lekką ręką (a raczej nogą... dwiema nawet ;)). Pogoda nam dopisała, jechało się jak po masełku - rewelacja! Uchetałam się jak dziki osioł, ale... było SUPER i tyle!
A na deser - mapka naszej trasy:
Niedzielne pedałowanie
-
DST
15.00km
-
Sprzęt duży biały
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ależ dzisiaj była pogoda, jak drut. A ja kisłam w robocie, mimo weekendu, którego nawet nie zauważyłam - wszystko mi się poprzestawiało.
Ponieważ udało mi się wyjść z kopalni przed 19.00, postanowiłam wykorzystać wieczór na miejskie pedałowanie. Dotarłszy do Alej Ujazdowskich skręciłam w kierunku Belwederskiej, a stamtąd już tylko: wziuuuuut! - do Trasy Siekierkowskiej, a następnie znowu: wziuuuut! - i do węzła przy Spójni. I do domu.
Na koniec taka drobna obserwacja - najczęściej padające z ust przechodniów pytanie na mój widok na Poziomci brzmi: "Wygodnie się na tym jeździ?". Chyba nagram płytę z zestawem standardowych odpowiedzi na standardowe pytania, to będzie hicior! A potem mnie zatrudnią do jakiegoś pa-szoł w tivi i też będę trzepać kapuchę jak Nergal, a co! ;P
Zdrada! ;)
-
DST
7.00km
-
Sprzęt Wheeler 4700 vel Złomek
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzisiaj Poziomcia została w domu, a ja wyciągnęłam starego poczciwego pionowca, żeby mu nie było smutno ;) i pojechałam na nim do roboty. Niestety, "jesień idzie - nie ma na to rady", jest coraz zimniej (niedługo będę musiała zacząć jeździć w rękawiczkach), choć jeszcze nie jest najgorzej.
Przyznam, że jechało mi się dziwnie w tej nienaturalnej pozycji ;) - bo, jak wiadomo najbardziej właściwa jest pozycja horyzontalna, najlepiej na łóżku, z łatwym dostępem do słodkich przekąsek i browara ;)
Gdyby nie to, że późno kończę pracę, pojechałabym sobie jeszcze na jakąś małą, niespieszną przejażdżkę, jakoś tak miałam ochotę pobyć sama ze swoimi myślami, bo ogólnie to jakoś tak smutno mi dzisiaj.
Ale w domu czeka robota, choć nie wiem, czy się za nią wezmę (co prawda to jest niepoprawne, ale użyłam tego świadomie, bo lubię tę formę :)), bo jestem zmęczona chyba bardziej niż po wczorajszej wycieczce.
Ale jest i dobra wiadomość. Udało mi się wynegocjować zamianę na dyżury i w ten sposób uzyskałam wolny dzień 30.09, a to oznacza, że JADĘ NA MASĘ KRYTYCZNĄ!!! Jupiiii!!!
Konstancin i okolice
-
DST
50.00km
-
Czas
05:00
-
VAVG
10.00km/h
-
Sprzęt duży biały
-
Aktywność Jazda na rowerze
O 15.00 wyruszyłam w kierunku Wilanowa, gdzie umówiłam się z poznanym na zlocie kolegą i pojechaliśmy do Konstancina na lody. Pokręciliśmy się też przez chwilę po Parku Zdrojowym. A na lodach miało miejsce miłe zdarzenie - nasze poziomki spotkały się z uznaniem pewnej obywatelki Chin, która takie cudo widziała po raz pierwszy w swoim skośnookim życiu.
Potem pojechaliśmy do Słomczyna, gdzie zwiedziliśmy kościół, a przy okazji pogawędziliśmy chwilę z tamtejszym księdzem, który również okazał się praktykującym rowerzystą, choć pionowym. A następnie uderzyliśmy na Cieciszew, a następnie przez Piaski, Gassy, Czernidła i Łęg dojechaliśmy do skrzyżowania gdzie lewa odnoga wiodła do Habdzina, a prawa do Opaczy. No i trochę pobłądziliśmy, bo niepotrzebnie skręciliśmy w prawo, co się okazało podczas chwilowego postoju tamże. Ale też twórczo go wykorzystaliśmy - ja poświęciłam się pałaszowaniu winogron, a Maciek rozwiązał problem niedziałającej przedniej przerzutki w Poziomci.
Potem zawróciliśmy i przez Habdzin dotarliśmy do Konstancina, a za miastem odbiliśmy na Powsin, gdzie odkryliśmy smaczną i zdrową ścieżkę rowerową ;) Cacuszko! Żeby takie były w Warszawie...
Gdy wyjechaliśmy na PRL-owski relikt, czyli ścieżkę na Przyczółkowej, nagle wyprzedził nas jakiś facet na pionowcu, co Maciek skomentował w jakichś niezapamiętanych przeze mnie słowach, a ja na to: Ha! Nie daruję! - i dawaj po pedałach. Rzuciłam się w pogoń za nim jak lew za antylopą, ale... zgubiłam przy tym lampkę przednią i "zwierzyna" czmychnęła, na co Maciek rzekł: "Pycha została ukarana" ;)
Potem skręciliśmy w Al. Wilanowską i dojechaliśmy do Puławskiej, gdzie wskoczyliśmy na ścieżkę, a potem sru! - prosto do centrum. Ponieważ miałam tam co nieco do załatwienia, na Żelaznej pożegnałam się z Maćkiem i poszłam do swoich spraw, po czym wróciłam do domu. No i teraz dogorywam, bo się uchetałam niewąsko.
Nie wiem, ile kilosów wypedałowałam, jak Maciek obliczy, wpiszę odpowiednią liczbę we właściwe okienko. A tymczasem podaję wartość orientacyjną.
Jutro praca, więc wycieczki nie będzie, ale może w sobotę? Coś się wymyśli :)
Warsaw (Recumbent) Cycle Chic
-
DST
10.00km
-
Sprzęt duży biały
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dość często spotykam na mieście fajnie ubrane dziewczyny na stylowych rowerach i muszę przyznać, że miły to widok. Toteż pomyślałam sobie dzisiaj, że nie będę gorsza i też założę coś mniej prozaicznego niż dżinsy i T-shirt. Wbiłam się więc w niedawno upolowany na obniżkach kasak w biało-czerwoną kratkę, do tego ciemnoszare legginsy i buty typu baleriny. Plus czerwone kolczyki, jedne z moich ulubionych. I tak odstrojona jak stróż w Boże Ciało wsiadłam na Poziomcię i pomknęłam do pracy. Aż tu nagle na skrzyżowaniu Ludnej z Książęcą... jeden facet tak się zagapił, że o mało co nie przegapił zielonego światła na przejściu dla pieszych. A niech się gapi! O to w końcu chodzi! :P
Takich "gapiów" spotkałam po drodze jeszcze kilku - co chwila któryś z mijających mnie samochodów zwalniał. Zabawnie było ;)
Dzisiaj się nie napoziomkowałam za dużo... tylko do i z pracy (a, przy okazji! Odkryłam nową, sympatyczną i bezpieczną drogę do arbajtu) oraz na i z Poczty Głównej (znów...). A jutro, jak Bóg da, Park Zdrojowy w Konstancinie! Trza korzystać z tych nędznych resztek lata :)
Wieczorna tycia wycieczunia
-
DST
40.00km
-
Czas
02:30
-
VAVG
16.00km/h
-
Sprzęt duży biały
-
Aktywność Jazda na rowerze
Chociaż na to nie zasłużyłam, bo nie zrobiłam tego, co do mnie należało, pojechałam sobie wczesnym wieczorem na taką mini wycieczkę ;) w przybliżeniu drobne 40 km. Najpierw pojechałam do sklepu rowerowego na Nowowiejską, żeby zapytać, czy sprowadzili dla mnie lusterko rowerowe, ale nie sprowadzili. Kiedy wychodziłam ze sklepu, podeszła do mnie dwójka zaniedbanych dzieciaków, widać, że patologia w najczystszej postaci, i zaczęła wypytywać o rower:
- A co to jest? - pyta ok. 10-letni chłopczyk.
- Rower poziomy - mówię i demonstruję, jak się na tym siedzi i pedałuje.
- Co to jest? - pada znów pytanie.
- Pojazd kosmiczny - odpowiadam.
- To znaczy?
- No, rower poziomy - tłumaczę.
Do rozmowy włącza się nieco starsza dziewczyna i pyta, czy trudno się na tym jeździ i oznajmia, że chciałaby się na takim czymś przejechać. Po udzieleniu odpowiedzi na pytanie szybko się zmyłam, po czym ruszyłam w Al. Niepodległości. Gdzieś po drodze na światłach z jednego z aut wychylił się kierowca i pyta, czy trudno się na tym jeździ (znowu to samo ;)) i czy się nie męczę, bo wyglądam, jakbym się męczyła. Potem spytał, czy jestem początkująca, czy jeżdżę od dłuższego czasu, zdążyłam szybko odpowiedzieć i trzeba było ruszać, bo zapaliło się zielone.
Przy Dolinie Służewieckiej udałam się w stronę Al. KEN i prościutko do Lasu Kabackiego. Ponieważ zaczęło się już ściemniać, nie wjechałam do lasu, chociaż miałam wielką ochotę, tak było fajnie, świerszcze cykały, wokół cisza, przyroda i piękny jej zapach zamiast smrodu spalin i gwaru miasta... Jak trafi się dzień, w którym będę miała trochę więcej czasu, wybiorę się może do Kampinosu. Rozochociłam się na Zlocie (chociaż tam sporo jednak pomykaliśmy głównymi drogami, a terenu było mało) i zapragnęłam doświadczyć więcej tete-a-tete z przyrodą.
Wracając zabłądziłam gdzieś między blokami i przejeżdżając wąską osiedlową alejką, mijałam jakiegoś ojca z kilkuletnią córką, wreszcie ktoś obeznany z tematem, bo usłyszałam taki oto dialog:
- O! Rower poziomy!
- A co to?
- Rower, którym się jeździ poziomo.
Proste jak szpadel ;)
Kolejna niespodzianka przy węźle na wysokości Doliny Służewieckiej. Ścieżka rowerowa bezsensownie skręca tam w lewo, a potem wiedzie na jakieś rozkopy i wertepy z pełnym wyborem rozmaitych przeszkód, w tym schodów. Przedarłszy się przez tę gmatwaninę, dotarłam do Wisłostrady i śmignęłam do domu, zahaczając po drodze o sklep. A dojeżdżając do niego wywinęłam niezłego orła, oczywiście na prawą stronę i OCZYWIŚCIE znów mi się przygięła manetka do zmiany przerzutek. Na forum.poziome.pl toczy się właśnie dyskusja o rozwiązaniu problemu Poziomcinej kierownicy i ta gleba potwierdziła, że jest to jednak konieczne.
Na koniec okazało się, że muszę jeszcze pojechać na Pocztę Główną, co też uczyniłam. A teraz Poziomcia śpi sobie w rowerowym porcie i czeka na kolejny dzień, kiedy to mnie powiezie do pracy. Cieszę się, bo lubię moją chałturkę i sprawia mi ona dużą przyjemność :)
Latające rowery
-
DST
130.00km
-
Sprzęt duży biały
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niestety, silnik Bikestatsa nie pozwala na ustawienie daty wycieczki w widełkach od-do i każdy dzień trzeba opisywać z osobna, lecz ja zrobię to hurtem. Stąd w dystansie wpisałam 130 km - jest to orientacyjna liczba kilosów przepedałowanych w ciągu trzech dni trwania IV Ogólnopolskiego Zlotu Rowerów Poziomych.
Relację uzupełnię później, jak znajdę trochę czasu ;)
Los warszawskiego rowerzysty
-
DST
15.00km
-
Sprzęt duży biały
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nie jest on słodki, oj nie. O porządnej, spójnej sieci ścieżek rowerowych można tylko pomarzyć, a o tym, że współuczestnicy ruchu drogowego w blaszanych puszkach staną się życzliwsi dla użytkowników napędzanych siłą własnych mięśni jedno- bądź dwuśladów, marzyć nawet nie warto.
Jadąc rano do pracy, chciałam skręcić w lewo na rondzie degola (tj. rondzie de Gaulle'a, ale lubię je nazywać po swojemu ;)), co wymagało przejechania z prawego pasa na lewy. W trakcie tego manewru spostrzegłam, że toczy się za mną jakiś samochód, i ani toto wyprzedzi, ani się nie zdematerializuje w żaden inny sposób... Gdy już byłam na lewym pasie i czekałam grzecznie na zmianę świateł, samochód zrównał się ze mną i wychylił się z niego tapirowany potwór, a ściślej potworzyca... i usłyszałam m.in., że mam się położyć na brzuchu i jechać tyłem oraz że nie mam połowy mózgu. Nie pozostałam babie dłużna i zasugerowałam jej, żeby sp... Jechałam zgodnie z przepisami i członek jej do tego, czy jadę rowerem - wszystko jedno jakim - czy np. taczką.
Ponieważ udało mi się wyjątkowo wyjść z pracy przed 19.00, postanowiłam jeszcze zrobić sobie małą wycieczuszkę po mieście. Najpierw pojechałam do spożywczaka na Grójeckiej po moje ulubione "firmiaki", czyli "Paluchy firmowe", a następnie przez Wawelską, Pole Mokotowskie do Agrykoli, a stamtąd tak jak prowadzi ścieżka - nad Wisłę aż do Mostu Gdańskiego. Tam zawróciłam i po drodze do domu podjechałam jeszcze na Plac Zamkowy i Krakowskie Przedmieście, po czym skręciłam w kierunku Tamki, którą zjechałam na dół i popedałowałam do domu. Było bardzo przyjemnie; kurczę, mogłabym tak pedałować i pedałować bez końca... Kolana znoszą poziomkowanie bardzo dobrze, praktycznie w ogóle nie bolą. Jest jednak pewien drobny szkopuł... Wczoraj, wracając z wycieczki, już niemal pod domem, zaliczyłam glebę i potłukłam lewe kolano. To samo, które bardziej ucierpiało w lipcowym wypadku. O ile wczoraj po tym upadku wszystko było z tym kolanem OK, tak dzisiaj niestety znów zaczęło boleć. Szlag by to...
Gomorów i Potworki
-
DST
35.00km
-
Sprzęt duży biały
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzisiaj Storm namówił mnie na poziomkową wycieczkę. Pojechaliśmy więc do Gomo... ee... do Komorowa. Polecieliśmy przez Al. Jerozolimskie, na których pewien autobusiarz zezwał Storma od pedałów, następnie przez Al. Krakowską, na której wpakowaliśmy się w masakry(ty)czny korek (do czego to podobne, żeby rowery w korku stały, hęęę??) i skręciliśmy w kierunku Komorowa. Do samego miasteczka dojechaliśmy już po zmroku. Potem odbiliśmy na Pruszków i przy BGŻ Arenie pojechaliśmy na skróty przez krzaki wzdłuż ogrodzenia obiektu, z którego najbardziej znane są Tworki ;) Ponieważ było późno i byłam już padnięta po całkiem ładnej trasie, wsiadłam w WKD-kę i wróciłam do Warszawy, a Storm pojechał do siebie.
Dzień, choć niełatwy, miał bardzo udany finał. Także problem, z powodu którego dzień był trudny, udało się rozwiązać. Tak więc... jutro, w środę i w czwartek do kopalni, a już w piątek na długo oczekiwany ZLOT!!! :D
PS: Pozwoliłam sobie nieco zawyżyć bilans kilometrów, bo doliczyłam do niego popołudniową wyprawę do starej firmy i po dętki.