Październik, 2016
Dystans całkowity: | 119.52 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 05:52 |
Średnia prędkość: | 20.37 km/h |
Liczba aktywności: | 1 |
Średnio na aktywność: | 119.52 km i 5h 52m |
Więcej statystyk |
Rekreacyjna Stówa vol.1
-
DST
119.52km
-
Czas
05:52
-
VAVG
20.37km/h
-
Sprzęt duży biały
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wymyśliłam sobie na własny użytek taki projekt, który nazwałam Rekreacyjną Stówą. Idea jest taka, że co jakiś czas (jak Bóg da i partia pozwoli, to raz w miesiącu w ciepłej porze roku) będę sobie robić wypady po Mazowszu, póki co samotne, choć towarzystwem nie pogardzę :) Dostałam kiedyś fajny przewodnik turystyczny po Mazowszu i czas wreszcie zrobić zeń użytek. Tylko jeszcze muszę sobie porządną mapę kupić... Jak sama nazwa projektu wskazuje - podczas każdego takiego wypadu musi pęknąć stówa :) Może oczywiście być z naddatkiem, dzisiaj nawinęłam na koła prawie 120 km.
W ramach inauguracji projektu oraz miesiąca poświęconego modlitwie różańcowej pojechałam do Lewiczyna koło Grójca. Mieści się tam sanktuarium Matki Bożej Pocieszycielki Strapionych, które po raz pierwszy nawiedziłam w IV klasie podstawówki w ramach wycieczki szkolnej. Po raz kolejny pojechałam tam samochodem z przyjaciółką bodajże w roku 2010. Kolejna wizyta, tym razem już na rowerze (małym czerwonym), miała miejsce w roku 2012 przy okazji pielgrzymki rowerowej do Częstochowy. No i dziś był ten następny raz.
Miejsce jest bardzo urokliwe, położone wśród sadów - typowy obrazek pod Grójcem. Sanktuarium to XVII-wieczny drewniany kościółek z nieziemskim zapachem starego drewna i oczywiście z obrazem Matki Bożej z tego samego okresu.
Wyruszyłam z domu o 11.00 i zauważyłam, że nie odpalił mi się licznik - w końcu doszłam do tego, co było przyczyną: niedokładnie zamontowałam go w trzymadełku na kierownicy.
Najgorzej było wyjechać z Warszawy - miejski ruch ciągnął się przez 20 km, do tego wciąż tam nie ma porządnych dróg rowerowych, tylko jakieś ogryzki. No i ten absurd w postaci zakazu ruchu rowerów jezdnią począwszy od wiaduktu przy Auchanie - trzeba przejechać na drugą stronę, a na ch...olerę mi to? Złapał mnie tam też mały deszczyk, więc zatrzymałam się na chwilę, by wdziać ciuchy p-deszcz, a potem w dalszą drogę. Deszcz trwał dosłownie chwilę, więc wkrótce ciuchy p-deszcz powędrowały z powrotem do sakwy.
Gdy już wreszcie znalazłam się na drodze wojewódzkiej 722 w kierunku na Grójec, jazda była zupełnie inna. Natężenie ruchu stosunkowo niewielkie i bardziej sielski klimat.
Zatrzymałam się na krótki postój na stacji paliw w Prażmowie i popedałowałam dalej, aż dotarłam do miejsca, w którym DW 722 przecina DK 50. Przecięłam ją więc i zaraz za rondem zatrzymałam się, by sprawdzić, jak mam dalej jechać. Trochę było błądzenia, aż w końcu dotarłam do wiaduktu nad DK 7. Przejechałam na drugą stronę i... tam dopiero się zakałapućkałam. Zmyliła mnie tablica adresowa na jednym budynku, głosząca, że znajduje się on przy ul. Lewiczyńskiej. No to jadę dalej, aż tu asfaltowa droga zamienia się w piaszczyste badziewie. No nie, to nie może być droga na Lewiczyn. Zawróciłam więc i skręciłam w prawo za wspomnianym wcześniej budynkiem. Spojrzałam jeszcze na Google Maps w smark-fonie, by sprawdzić, czy dobrze jadę, a że wszystko się zgadzało, wyłączyłam mapy i pociągnęłam już prosto do Lewiczyna. A tu tymczasem...
Wstąpił do Piekieł(ka), po drodze mu było...
Chyba mam towarzystwo ;) Piekiełko okazało się Pieskiełkiem. ;) A przy okazji, ma ktoś pomysł, dlaczego mi takie blade te zdjęcia wychodzą? Ze zlotu we Vsetínie wszystkie są takie, nawet te, które nie były robione pod słońce.
No, ale wróćmy do wycieczki. Gdy dojechałam na miejsce, nie było tam żywego ducha. Kościół (a dokładnie główne wejście) zamknięty, otwarte były za to drzwi do zakrystii i widziałam przez okna, że w środku świeci się światło, więc chyba można było wejść do środka... Usiadłam sobie na ławce przed wejściem, by odpocząć, aż zauważyłam, że kawałek dalej na ławce siedzi ksiądz, a z kościoła wychodzą jacyś ludzie, więc najwidoczniej można było wejść do środka. Udało się tylko na chwilę, bo pielgrzymi już się zwijali, a obraz został zasłonięty. Kiedy wyszłam, zasypał mnie grad pytań, a ksiądz zapytał, czy mam ochotę na kiełbasę z grilla. Ale okazja! :) Nie omieszkałam oczywiście z niej skorzystać. Kiedy już odjeżdżałam, zagadnęła mnie jeszcze jedna starsza pani, która powiedziała, że do niedawna bardzo dużo jeździła na rowerze i dzięki temu w wieku 82 lat jest w świetnej formie, chodzi bez laski, a tych wszystkich wozidupków w blachosmrodach miażdżyca zżera. No może nie padły dokładnie takie słowa, ale sens był właśnie taki :) Pielgrzymi proponowali, żebym się zabrała z nimi w drogę powrotną, ale po pierwsze: co z rowerem, a po drugie: cała idea Rekreacyjnej Stówy poszłaby się paść ;)
Droga powrotna była fantastyczna! Jazda jak po masełku, wiatr w plecy albo boczny przez cały czas. Na Puławskiej dostałam takiego przyspieszenia, że zostawiłam daleko w tyle gościa na meridzie, który ścigał się ze mną przez pewien czas. Momentami - takimi dłuższymi - leciałam 35 km/h. Do domu dotarłam o 19.30, bo po drodze były jeszcze krótkie wizyty w dwóch sklepach. Dzień był wspaniały na rower, pogoda super, żadnych złych przygód, czego chcieć więcej? Chyba tylko piwa, toteż dzień ten został zwieńczony Prażubrem wychylonym niemal na hejnał :)