Sierpień, 2016
Dystans całkowity: | 195.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 02:00 |
Średnia prędkość: | 20.00 km/h |
Liczba aktywności: | 2 |
Średnio na aktywność: | 97.50 km i 2h 00m |
Więcej statystyk |
Urodzinowe 40 km
-
DST
40.00km
-
Czas
02:00
-
VAVG
20.00km/h
-
Sprzęt duży biały
-
Aktywność Jazda na rowerze
W Nowym Dworze Mazowieckim grał dziś dawno przeze mnie niesłyszany na
żywo zespół Drake oraz również dawno niesłyszani Andrzej Korycki i
Dominika Żukowska, toteż, korzystając z pięknej pogody, postanowiłam się
wybrać tam na rowerze i w taki sposób świętować moje urodziny. Googlemaps poleciło drogę lewą stroną Wisły, ale
wolałam pojechać prawą, bo droga deczko spokojniejsza. Najgorzej było
wyjechać z Warszawy, ul. Modlińska na odcinku od mostu
Curie-Skłodowskiej do Jabłonny to jakiś koszmar: brak drogi dla rowerów -
jedynie coś na kształt ciągu pieszo-rowerowo-samochodowego, a tam,
dziurwy takie, że żołądek podskakiwał w okolice gardła, co kilkanaście
metrów progi zwalniające, słowem - do dupy. Minimalnie lepiej się robi
po minięciu hotelu Fort, pojawia się nawet ścieżka rowerowa, ale w
pewnym momencie wyprowadza w prawo, a ja potrzebowałam jechać prosto,
więc wskoczyłam zwyczajnie na jezdnię. Po drodze (na światłach) jakiś
samochodziarz zwrócił mi uwagę, że po lewej jest ścieżka rowerowa, ale
mu nie uwierzyłam ;) tym bardziej że zaraz za światłami nagle pojawił
się ogryzek drogi dla rowerów i przejazd rowerowy, więc przejechałam
sobie przezeń i pomknęłam dalej drogą krajową 630. Tak więc nic mi po
ścieżce rowerowej z lewej. Za Jabłonną - droga miód malina, szerokie
pobocze i ładny krajobraz: po obu stronach las.
Jechało się bardzo
przyjemnie i już po dwóch godzinach od wyjazdu z domu przekroczyłam
granice miasta Nowy Dwór Mazowiecki. Koncert był wspaniały, tylko za
krótki...
Powrót był już pociągiem, niestety pociąg nie zatrzymuje
się na stacji, która mnie interesowała, więc czekał mnie jeszcze powrót
na kołach z Dw. Centralnego, ale tego już nie doliczam do bilansu
kilometrowego wycieczki ;)
Tour de Podlaskie & Lubelskie
-
DST
155.00km
-
Sprzęt duży biały
-
Aktywność Jazda na rowerze
Trochę mnie tu nie było... trzy lata ;) Nie oznacza to oczywiście, że
przez ten czas nie jeździłam na rowerze! Tylko jakoś tak mi się nie
chciało relacjonować moich daleeeeekich, egzotycznych podróży z domu do
pracy i z powrotem ;)
W rubryce "wszystkie km" wpisałam tylko wynik z 15 sierpnia, ale cała wycieczka trwała trzy dni.
13 sierpnia - sobota
Wraz
z dwoma kolegami pojechaliśmy pociągiem do miejscowości Sycze, skąd już
na rowerach pojechaliśmy do Mielnika, zahaczając po drodze o świętą
górę Grabarkę. Było to coś ok. 15 km. W Mielniku obejrzeliśmy ostatnią
czynną w Polsce kopalnię kredy, wieczorem dołączył do nas czwarty
uczestnik TdP&L.
14 sierpnia - niedziela
Tego dnia najpierw
przeprawiliśmy się promem przez Bug, a potem pojechaliśmy do Janowa
Podlaskiego, gdzie złapała nas rzęsista ulewa. Przeczekaliśmy ją pod
daszkiem, a gdy przestało padać, pojechaliśmy do słynnej stadniny koni
czystej krwi arabskiej, gdzie akurat trwała aukcja Pride of Poland
(niestety "dobra zmiana" zamieniła ją raczej w Pierd of Poland). Potem
popedałowaliśmy do Terespola, zatrzymując się po drodze nad Bugiem, tuż
przy granicy z Białorusią, nieopodal wioski Neple, gdzie stoi ruski
czołg. Nie mogliśmy sobie odmówić przyjemności wspięcia się na tenże ;) W
Terespolu poszliśmy na pizzę, która okazała się po prostu zarąbista
(gdyby ktoś chciał sprawdzić: pizzeria Mamma Mia przy ul. Wojska
Polskiego). Tego dnia nawinęliśmy na koła 73 km.
I wreszcie
15 sierpnia - niedziela
Plan
był taki, by zdążyć na pociąg z Łukowa o 21.03, a po drodze nawiedzić
jeszcze Kodeń. Akurat trwała tam uroczystość ponownej koronacji
cudownego obrazu Matki Bożej Kodeńskiej i odpust, więc cała wioska była
zastawiona straganami z badziewiem ;)
Pobyliśmy tam z godzinę i
trzeba było ruszać w dalszą drogę. Wystartowaliśmy o 13.00 i ruszyliśmy w
kierunku Sławatycz, a potem odbiliśmy na Radzyń Podlaski. Czas naglił,
więc cisnęliśmy co sił, starając się trzymać średnią prędkość w
okolicach 20 km/h. Pogoda była niezła, nie za zimno, prawie bez deszczu
(złapał nas tylko ok. 15-minutowy przelotny, ale dość rzęsisty deszcz).
Większość
tej trasy w sumie jechałam sama, bo się rozdzieliliśmy. Za Radzyniem
Podlaskim poczułam się lekko nieswojo, gdy dojechałam do rozjazdu na
Annopol i Siedlce. Intuicja mi podpowiedziała, że mam jechać na Siedlce,
ale gdzieś tam z tyłu głowy ćmiła upierdliwa myśl: a co jeśli źle jadę?
Tym bardziej że niemal nigdzie na tej trasie nie było żadnych tablic
informujących, że to droga na Łuków czy też ile jeszcze do tego Łukowa
kilometrów. Wreszcie o 20.00 wjechałam do miasta. Co za uff.
Według licznika jednego z kolegów tego dnia natrzaskaliśmy 155 km. To tylko o 15 km mniej od mojej życiówki z 2012 r.
Później wstawię zdjęcia, jak tylko zrzucę je z telefonu. No i jest nadzieja, że ten blog nie porośnie znów pajęczynami ;)