Sierpień, 2017
Dystans całkowity: | 1224.25 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 13 |
Średnio na aktywność: | 94.17 km |
Więcej statystyk |
Na kole do České republiky! (den 2)
-
DST
90.00km
-
Sprzęt duży biały
-
Aktywność Jazda na rowerze
Świętowania ciąg dalszy -- tym razem imieniny :-) O ile w czasach szkolnych i studenckich wkurzało mnie, że mnie rodzice tak urządzili na cacy, tak na "stare lata" stwierdzam, że takie urodzinowo-imieninowe combo jest fajne!
Dzień ten rozpoczęliśmy od oglądania z bliska elektrowni Bełchatów i zwiedzania Wielkiej Dziury, czyli kopalni odkrywkowej węgla brunatnego, która pomału będzie wygaszana. Oba te obiekty widziałam już w zeszłym roku, ale tym razem działo się to o innej porze dnia i roku, więc był jakiś element nowości.
Kiedy ruszyliśmy w dalszą drogę, początkowo jechaliśmy lokalnymi drogami, ale ostatnie 30 km do Częstochowy pokonaliśmy już drogą wojewódzką, dość ruchliwą. Jechałam sama, bo te zap***dalacze wypruły do przodu, na szczęście poczekały na mnie na obrzeżach Częstochowy.
W drodze niestety zaczęło mnie boleć lewe kolano. Właściwie pobolewało mnie już dzień wcześniej, tak że wzięłam pod uwagę opcję, by Storm zdążający na zlot samochodem zgarnął mnie z Raciborza. Rzecz o tyle zaskakująca, że bez 20 kg tobołów na bagażniku mogłam trzaskać dwusetki i nic mnie nie bolało, a tu wystarczyło głupie kilkadziesiąt kilometrów, żeby zacząć się sypać... W trakcie jazdy zadzwonił do mnie mój przyjaciel i większość drogi przegadaliśmy, co pozwoliło mi nie koncentrować się na bólu.
W Częstochowie nagle się rozpadało, ale na szczęście opad był krótki. Po zakwaterowaniu się poszliśmy na obiad, a potem na Jasną Górę, następnie wróciliśmy na kwaterę, a ja sobie jeszcze wyskoczyłam na 21.00 na apel jasnogórski.
Zastanawiałam się, czy by nie zostać przez to kolano w Częstochowie i poprosić Storma, żeby mnie zabrał już stamtąd, ale kolejnego dnia rano... (cdn.)
Na kole do České republiky! (den 1)
-
DST
101.00km
-
Sprzęt duży biały
-
Aktywność Jazda na rowerze
Zaczynam nadrabianie zaległości, czyli spisywanie relacji z mojej wyprawy życia :-) Tegoroczny urlop postanowiłam spędzić na rowerze i na Setkání lehokol do Šternberka pojechać na rowerze. Chętnych do podjęcia wspólnej wyprawy nie trzeba było specjalnie szukać, toteż 20 sierpnia, w dniu moich 38. urodzin, na szlak wyruszyło sześcioro jeźdźców: kolega Lechu, jego czterej kumple i ja. Mieliśmy startować z Warszawy, ale pogoda była tak strasznie zgniła, że postanowiliśmy uciec od niej nieco na zachód, a konkretnie do Skierniewic, i tam zacząć naszą podróż. Nie był to zresztą taki zły pomysł, bo nie wiem, czy dalibyśmy radę w cztery dni dotrzeć do Šternberka -- to znaczy oni pewnie tak, ja raczej niekoniecznie z ciężkimi tobołami na bagażniku i mając w perspektywie jazdę po górach. A propos tobołów, znaczna część tego, co ze sobą zabrałam, w ogóle się nie przydała, a byłam przekonana, że zabieram "plan minimum"...
W Skierniewicach nie padało, było tylko ciut chłodno i mokro. Pierwszy przystanek zrobiliśmy sobie w Lipcach Reymontowskich, tych samych, w których dzieje się akcja "Chłopów", gdzie chłopaki wyczaili minimuzeum różnego wojskowego stuffu typu samoloty, armaty itp. Potem kolejny przystanek gdzieś -- nie wiem gdzie -- na obiedzie. Pod koniec dnia zaczęło się wypogadzać, droga była przyjemna, chociaż męska część naszej ekipy zachrzaniała, a ja ich goniłam z wywieszonym jęzorem.
Zapadał już zmrok, kiedy przyjechaliśmy do Bełchatowa. Byłam tam rok temu na IX Zlocie Rowerów Poziomych, miło było sobie powspominać.
Nocowaliśmy w bardzo przyzwoitej kwaterze za niewielkie pieniądze, a już następnego dnia... (cdn.)
http://youtu.be/tibF6cPNo-U
Nowości w infrastrukturze rowerowej z poziomu poziomki
-
DST
20.00km
-
Sprzęt mały czerwony
-
Aktywność Jazda na rowerze
To był zdecydowanie dobry dzień. Piękna pogoda, słoneczko dawało aż miło - żałowałam wielce, że muszę go spędzić w pracy zamiast nad jeziorem, ale trudno. Bo nie wiem, czy wiecie, ale uwielbiam pływać, a nade wszystko pod chmurką. Latem absolutnym "must have" jest dla mnie upał, plaża, jezioro, kąpiel. Bez tych czterech elementów cierpię niemiłożebnie.
No ale dziś wydarzyło się coś, na co od daaawna czekała rowerowa brać z Warszawy - nastąpiło uroczyste otwarcie kładki pieszo-rowerowej pod mostem Łazienkowskim. Nie mogło mnie zabraknąć na tym wydarzeniu, toteż przed pracą udałam się wzdłuż Wisłostrady w kierunku Łazienkoszczaka i okazało się, że na most wiodą... schody. Po tych schodach musiałam wtaszczyć rower, by przeprawić się przez kanałek oddzielający Wisłę właściwą od Wisłostrady. Potem znów schody, po których trzeba było znieść rower (i tu już stwierdzam pilną potrzebę zamontowania na tych schodach prowadnic do rowerów i wózków dziecięcych!), by móc wjechać po ślimaku na kładkę. Ci, którzy nie wiedzą lub nie pamiętają o istnieniu tego kanałku, mogą być niemiło zaskoczeni.
Wjechałam na kładkę. Muszę przyznać, że oznakowana jest znakomicie - namalowane są znaki ostrzegawcze odnośnie do nachylenia wjazdów i zjazdów, są tablice z nazwami dzielnic, na teren których się właśnie wjeżdża, jest znak "stop" - zupełnie jak na jezdni, tylko w mniejszej, "rowerowej" wersji. Wszystko lśni nowością i jest piękne - teraz tylko się modlić, żeby żadne BYDŁO nie pomazało tego sprayami. Za gryzmoły na murach budynków wieszałabym za uszy, a za gryzmoły na pomnikach i tablicach w miejscach pamięci narodowej - za cojones!
Po przejechaniu przez Wisłę wróciłam drugą stroną do "cywilizacji" i natknęłam się na uroczystość odsłonięcia tablicy z nazwą inwestycji - "Kładka łazienkowska". Uczyniła to sama pani prezydent miasta, której nie poznałam... (prozopagnozja jej mać :( ) - o tym, że to była ona, dowiedziałam się z mediów. Najs ;-)
Wracając z pracy, spotkałam po drodze chłopaka i dziewczynę na skuterach elektrycznych. Zaczepiłam ich i zapytałam, czy to są te skuterki, co się wypożycza, ile to rozwija prędkości i jak to oceniają. Powiedzieli, że właśnie testują i że super. Zastanawiała mnie kwestia kasków na tych wypożyczanych skuterach - jak to zostało rozwiązane, bo łatwo złapać wszy. Przy wypożyczaniu skuterka oprócz kasku dostaje się taką skarpetę na głowę. Ja bym mimo wszystko nie ryzykowała, choć te skuterki mnie kuszą - wszy oznaczają marny koniec dreadów. Nie da się tego dziadostwa wyplenić, trzeba ścinać baty. A tego sobie zupełnie nie wyobrażam. Kocham moje dreadziki na zabój i będę je dumnie nosić, dopóki żyję.
No ale wracając do skuterków: dogoniłam później tę parkę jeszcze na jednych światłach, a następnie spotkaliśmy się na skrzyżowaniu Solca z Al. 3 Maja - pomachałam im na pożegnanie. Przy okazji, jadąc Al. 3 Maja, widziałam, jak samochód najechał gołębiowi chyba na skrzydło. Biedny gołąbek próbował się przemieścić z ulicy w bezpieczne miejsce, ale nie mógł się podnieść... Nie lubię tych obsrańców, ale rozjechanych gołębi i wszelkich innych zwierząt jest mi bardzo żal.
Wieczorem musiałam wyskoczyć na miasto załatwić parę spraw i postanowiłam wrócić Świętokrzyską i Tamką, by przetestować odcinek pasa rowerowego wiodącego w kierunku mostu Świętokrzyskiego. Na istniejącym już od jakiegoś czasu pasie rowerowym na Tamce pojawiły się poprzeczne pasy spowalniające, które, jak zauważyli niektórzy moi znajomi rowerzyści, w zimie, przy ubłoconej nawierzchni, mogą być niebezpiecznie śliskie. Pojawił się też dalszy ciąg pasa, przecinający ul. Kruczkowskiego, i jeszcze co nieco na Solcu. Być może także na Dobrej, ale tego już nie sprawdziłam.
Kładka łazienkowska ma zostać przedłużona aż do pl. Na Rozdrożu, trzymam władze miasta za słowo :-)