Makenzen prowadzi tutaj blog rowerowy

Makenziowe poziomkowanie

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2018

Dystans całkowity:95.80 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:00:50
Średnia prędkość:6.00 km/h
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:15.97 km i 0h 50m
Więcej statystyk

Nowy

Sobota, 23 czerwca 2018 | dodano: 23.06.2018

Od kilku godzin jest MÓJ <3 Więcej nie napiszę. ;-)







Pierwsza jazda po dwóch tygodniach

Wtorek, 19 czerwca 2018 | dodano: 19.06.2018

Musiałam szybko coś załatwić nieopodal domu, a że piechotą bym nie zdążyła, to wyciągnęłam rower (mały czerwony). Dystans króciutki, razem 1 km, ale plecy... wiem, że je mam. Czyli nie jest idealnie.
Do moich dolegliwości doszło jeszcze coś w rodzaju skurczu, chwilami mrowienia, w prawej łydce, który mnie trzyma praktycznie cały czas, ale jest odczuwalny tylko jak siedzę. Cholera wie co to jest. Żylak(i)? Nie sądzę, bo pod palcami nie jest nic wyczuwalne, nie ma też przebarwień skóry. Jakieś inne problemy z krążeniem? Bardzo możliwe. Jestę wielorybę, mam siedzącą robotę, obciążenie genetyczne związane z układem krążenia (choroby serca i takie tam). Trochę to jest uciążliwe. Myślalam, że może minie, ale to trwa już z tydzień.
Tymczasem duży biały już po przeróbkach, ale zobaczę go dopiero na zlocie, tj. 28 czerwca. Ale jest całkiem niewykluczone, że niebawem do mojej stajni dołączy nowy rumak!
Oprócz tego kilometra na poziomce jest jeszcze 9 km w nogach :)



Plan naprawczy czas start

  • DST 10.00km
  • Aktywność Chodzenie
Poniedziałek, 11 czerwca 2018 | dodano: 11.06.2018

Widzę, że tu jest potrzebny naprawdę kompleksowy plan naprawczy. Kręgosłup to nie wszystko. Koniec z żywieniem się byle badziewiem - po pracy poszłam na zakupy i przytargałam cały plecak pełen produktów, z których zamierzam sobie zrobić obiad na jutro i kolejne dni. Niestety ogranicza mnie to, że umiem ugotować trzy potrawy na krzyż, ale lepsze to niż dziadostwo albo energia kosmiczna, którymi się żywiłam przez tyyyyle lat...
Wczoraj przez przypadek znalazłam w sieci miejsce, w którym odbędę wizytę rozpoznawczą, a może i dalsze leczenie mojego pokiereszowanego kościotrupa. Zapisałam się na poniedziałek na 11 do fizjoterapeuty. A tymczasem bilans na dziś jest następujący:
-- ok. 10 km łącznie piechotą (do i z roboty)
-- kręgosłup: pobolewa
-- zewnętrzna krawędź prawej stopy: pobolewa
-- prawe biodro: po drodze do pracy - napieprza. W drodze z pracy - rozchodziło się i lekko ćmi.
W pracy trochę utykałam na prawą nogę, ale powrót był całkiem w porządku, słuchałam sobie po drodze Beyond The Black. BTW, lada dzień ukaże się ich nowa, trzecia płyta, już ruszyła przedsprzedaż, nie wiem, czy pojawi się w polskim empiku, ale zobaczymy.
Rower u kumpla - przerabia się na bardziej "siedzący". Bo to ma być blog rowerowy, a nie pieszy... ;-)



Nowe wieści

  • DST 5.00km
  • Czas 00:50
  • VAVG 10:00min/km
  • Aktywność Chodzenie
Czwartek, 7 czerwca 2018 | dodano: 07.06.2018

A to oszust ten mój licznik rowerowy. Jak startuję sprzed samej bramy domu i finiszuję przed samą robotą, pokazuje 4,5 km. A tymczasem Endomondo pokazuje... ca. 5 km. Wczoraj wyruszyłam do pracy pieszo. Odpaliłam Endo dopiero kilkadziesiąt metrów od domu, wyłączyłam kilka metrów za klatką schodową kamienicy, w której pracuję, a tam... 4,80 km. Dzisiaj też dymałam z buta, inną drogą, wyszło równe 5 km.
Byłam dziś u ortopedy. Mam podejrzenie dyskopatii odcinka C (szyjnego) kręgosłupa i dostałam skierowanie na rezonans magnetyczny. Lekarz zaproponował RTG, ale zapytałam, czy nie lepsza byłaby tomografia albo MRI... No i dostałam skiero na rezo ;-) Ale najważniejsze jest to, że NIE MAM ZAKAZU POZIOMKOWANIA, jupiii! Tylko oczywiście nie wolno mi jeździć z brodą na klatce piersiowej i powinnam mieć podparcie pod głową - albo wysokie oparcie fotela, albo porządny zagłówek. No i pozycja na poziomce ponoć jest dobra dla odcinka lędźwiowego, co może zresztą potwierdzić Dziasiek :-) ALE UWAGA: to, że lekarz tak powiedział, to nie znaczy, że nie ma zdań przeciwnych... W roku 2011, gdy chodziłam na rehabilitację kolan po wypadku na Złomku, rehabilitantka na wiadomość, że jeżdżę na poziomce, opierdoliła mnie z góry na dół, bo - cytuję: kręgosłup nie pracuje... W planie mam jeszcze wizytę u jakiegoś fizjoterapeuty i ciekawe, co on powie. Szczególnie po tym rezonansie.
W każdym razie chodzenie pieszo do roboty też jest fajne, tylko z wiadomych względów dłużej trwa ;-)



Szlachetne zdrowie...

  • DST 3.50km
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 5 czerwca 2018 | dodano: 05.06.2018



Kiedy mistrz Kochanowski pisał fraszkę, której początek posłużył za tytuł niniejszego posta, ludzie mieli przerąbane. Kiedy cokolwiek zaczynało szwankować w sprawach zdrowotnych, nie mogli tak sobie odpalić w necie portalu "Znany lekarz", wyszukać najlepszego z najlepszych specjalistów i się do niego udać. My, współcześni, mamy pod tym względem o wiele lepiej... ale wtedy nie było też tylu chorób cywilizacyjnych.
Krzywe jak zmutowany znak zapytania kręgosłupy to znak (he he) naszych czasów... Siedząca robota, czytanie w łóżku, garbienie się, zakładanie nogi na nogę... Jest tyle sposobów, żeby sobie popsuć najważniejszy element szkieletu, który ma nam służyć całe życie.
Ja jestem krzywa niemal od zawsze. Z uwagi na jakieś komplikacje prenatalne mam lewą nogę krótszą o 1,5 cm, a co za tym idzie - pokiereszowane kompletnie wszystko. Nawet szczęka - mam tyłozgryz i dolną szczękę przesuniętą w bok, nie pamiętam w który.
A jeśli dołożyć do tego fatalne nawyki...
Ca. 15 lat pracy przy kompie w łóżku, z laptopem na brzuchu, z wysoką poduszką pod głową. Broda na klatce piersiowej.
7 lat pracy korektorskiej na papierze, który leży na biurku. Plecy wygięte w pałąk, głowa wisząca 10 cm nad kartką, bo wzrok do d...y.
I wreszcie... niestety... tyleż samo lat jazdy na rowerze poziomym o konstrukcji wymuszającej przyciąganie brody do klatki piersiowej.
To się musiało wreszcie kiedyś zemścić. Dziś już nasuwają mnie całe plecy, barki, ból z jednego miejsca na styku barków i szyi promieniuje po całym korpusie. Słowem - nie jest dobrze.
Dziś pojechałam do pracy publicznym rowerem miejskim Veturilo, który zwróciłam po drodze w stacji najbliższej mojej pracy, dalszą drogę pokonałam piechotą. Dlatego w poście nie określiłam roweru. O ile w tamtą stronę nie ma problemu, by wypożyczyć rower (stacja koło mojego domu jest zawsze pełna), tak w drogę powrotną już jest kłopot. Na stacjach w centrum miasta pozostają pojedyncze sztuki rowerów, a wszystkie popsute. A to flak, a to zerwany łańcuch, a to uszkodzony dynks do regulacji wysokości siodełka... Niektóre rowery rozklekotane niemiłosiernie. Lubię Veturilo, parę razy bardzo się przydało, ale szkoda, że ludzie nie szanują tych rowerów. Widziałam kiedyś nawet jakąś szmatę wkręconą w napęd, nie dało się jej w żaden sposób stamtąd wyciągnąć...
A ja dzisiaj się czuję tak jak wygląda ten rower ze zdjęcia... W tym tygodniu muszę się zapisać do ortopedy i jak Bóg da i partia pozwoli, to zrobić porządny rentgen, a jeszcze lepiej tomografię szyjnego odcinka kręgosłupa, bo ewidentnie tam coś się dzieje... coś nieciekawego... I koniecznie wdrożyć jakąś terapię. To znaczy ćwiczenia. Nie ma żartów, kręgosłup ma mi służyć teoretycznie jeszcze przez kilkadziesiąt lat, więc czas najwyższy wdrożyć plan naprawczy, póki jeszcze nie jest na to za późno... A czterdziecha wisząca nad głową to chyba ostatni - że tak pozostanę przy rowerowym temacie - dzwonek...




Połamaniec na poziomce

Poniedziałek, 4 czerwca 2018 | dodano: 04.06.2018

Standardowa droga do i z pracy - na małym czerwonym, bo na nim bardziej się siedzi niż leży. Przydałby się w nim zagłówek i chyba powinno być OK.
Tymczasem... Muszę pilnie znaleźć jakiegoś dobrego specjalistę, ortopedę czy fizjoterapeutę, whatever. Wiem, że taki ktoś, kto jednocześnie zna specyfikę rowerów poziomych, to marzenie ściętej głowy, ale może znajdę kogoś takiego, z kim można o tym normalnie pogadać i wypracować jakiś kompromis. No chyba że mój kręgosłup powie: a takiego wała, nie uznaję żadnych kompromisów...
Mam plan, aby reanimować Złomka (rower klasyczny). Obecnie, stosownie do "imienia", Złomek jest w stanie złomowatym... Ale czuję, że zdecydowanie chciałby, abym się z nim przeprosiła ;)
Ból z jednego miejsca na styku barków i szyi rozpełzł się już po całych plecach. W ciągu jednego dnia mentalnie postarzałam się chyba o 30 lat. :-(



Dolina Bolechowicka i prawie Tenczyn. I coś jeszcze...

  • DST 65.00km
  • Sprzęt duży biały
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 czerwca 2018 | dodano: 02.06.2018

Od nocy z czwartku na piątek jestem w Krakowie i mam ze sobą dużą białą poziomkę, bo chciałam trochę pobrykać po okolicznych malowniczych terenach. Przyjechałam tu autem przez Rzeszów i niestety... - ale o tym będzie na końcu.
No więc wybrałam się dzisiaj do Doliny Bolechowickiej. Trochę musiałam się nakombinować, żeby się wydostać z Krakowa... GPS wyprowadził mnie na drogę krajową 79 i gdy dojechałam do poligonu wojskowego koło miejscowości Modlniczka, zrobił się problem. Ta DK 79 wyglądała ciut przerażająco - brak pobocza, po trzy pasy ruchu w obie strony, zaraz za ogromnym centrum handlowym w Modlniczce ogromny węzeł drogowy i wlot na drogę ekspresową/autostradę A4. Zastanawiałam się, jak jechać... Czy próbować znaleźć poboczną drogę? Chyba nie bardzo, bo to był teren wojskowy i strzelnica, z której na dodatek było słychać strzały. Zaryzykowałam więc jazdę tą "79", bo jeszcze jakaś zabłąkana kula ze strzelnicy by mnie dosięgła i...
Gdy dotarłam do centrum handlowego, zdurniałam zupełnie, tak samo jak GPS, który w ogóle nie pokazywał opcji "rower", ale, u licha, jakoś do tej Doliny Bolechowickiej powinno dać się dotrzeć! Przejechałam z prawej na lewą stronę tej "79" i... znalazłam drogę dla rowerów, która szczęśliwie doprowadziła mnie do zjazdu na lokalne drogi. Tam już zupełnie swobodnie pojechałam do rezerwatu.



Tam zostawiłam rower przy wiacie turystycznej i poszłam się przejść szlakiem przez wąwóz:


(widok na polanę i skałki, a tam życie sportowe kwitnie - wspinaczka, rowery górskie...)


(Potoczek)

Szłam przez ten wąwóz pod górę, parę razy musiałam przeskoczyć przez potok. Widoki cudne, ptaszki śpiewały, przyjemny chłodek (a tego dnia ogólnie było gorąco), sama radość. Po dojściu do pewnego punktu zawróciłam, na polance usiadłam na kamieniu i zanurzyłam stopy w potoku - zimna górska woda... brrr :)
Zastanawiałam się, czy wracać do Krakowa, czy jechać do Tenczyna do zamku. Zdecydowałam się jednak na Tenczyn. A skubany GPS wyprowadzał mnie w takie maliny, że musiałam zapytać miejscową panią, jak dotrzeć do DK 79 i w rezultacie do Tenczyna. Po drodze musiałam się przedrzeć przez drogę wysypaną grubymi kamieniami, nie było szans po tym jechać rowerem.
W końcu dotarłam do "79". Przy okazji zaniepokoiły mnie gromadzące się na niebie burzowe chmury... W końcu dostrzegłam błyskawicę. Nie ma to tamto, trzeba się gdzieś schować i to przeczekać. Zatrzymałam się na przystanku autobusowym w Rudawie. W końcu lunęło. Próbowałam jakoś osłonić siebie i rower plandeką... Gdy deszcz trochę zelżał, przeniosłam się na drugą stronę drogi pod daszek sklepu.


(Czekam pod sklepem... Pada i pada...)

Zastanawiałam się, co robić... Nad rejonem, do którego zmierzałam, nie było deszczowych chmur, więc postanowiłam pociągnąć do Tenczyna, ale 10 km przed celem znów zaczęło padać, więc zdecydowałam, że zawracam. Ubrałam się w ciuchy p-deszcz i popedałowałam w stronę Krakowa. Niestety czekając pod sklepem, niechcący uszkodziłam lusterko, które ostatecznie odpadło na postoju na stacji benzynowej po drodze... Dalsza jazda bez lusterka była mocno ryzykowna, ale nie miałam wyjścia.
I znów "rosyjska ruletka" na odcinku Modlniczka--przedmieścia Krakowa... Potem trochę nerwówki, bo GPS mi szalał i nie mogłam znaleźć właściwej drogi. Wreszcie się udało.
A teraz zapowiadane w tytule i na początku posta "coś jeszcze"... Jadąc autem do Rzeszowa poczułam solidny ból szyjnego odcinka kręgosłupa. Mam z nim problemy w sumie od dość dawna, ale tak jak wtedy nie bolał mnie jeszcze nigdy. Tak samo nasuwał mnie na autostradzie A4 między Rzeszowem a Krakowem. No i dzisiaj się okazało... Zgubiła mnie praca w łóżku z laptopem na brzuchu (moja ulubiona pozycja do pracy) i... pozycja na rowerze. Fotel mam ustawiony tak, że aby dobrze widzieć drogę, muszę przyciągać brodę do klatki piersiowej. I teraz sobie wyobraźcie np. brevet 200 km, 10 godzin jazdy w takiej pozycji... I trochę tych brevetów było... Martwię się, i to bardzo, o dalsze losy mojej poziomej przygody. Będę musiała iść do lekarza, a poza tym wypionować fotel w poziomce. O ile w ogóle on jest dobrze wyprofilowany, a mam wątpliwości... Starałam się dzisiaj nie przyginać karku i trzymać brodę wyżej, opierając głowę na zagłówku, ale nie było to zbyt wygodne, poza tym patrzyłam wtedy bardziej w niebo. Obawiam się, że lekarz powie, iż poziomka absolutnie powinna zniknąć z mojego życia. Jak sobie pomyślę, że mogłoby tak się zdarzyć... to płakać się chce. Kocham rowery, zwłaszcza poziome. Gdybym musiała się przesiąść z poziomki na piona, to zrobię to, bo nie wyobrażam sobie życia bez roweru. Tylko wówczas nici z brevetów, bo nie wytrzymam 200 km na siodełku. Tekst "Dupa mnie boli" z Kaszebe Rundy pobrzmiewa w mojej głowie ;)
Jeśli ktokolwiek to czyta...to niech westchnie ku Górze, jeśli wierzy w Tego, kto tam zasiada, albo choć pośle mi wiązkę pozytywnej energii. Żebym doprowadziła szyję do kultury i nie musiała rezygnować z roweru poziomego...