Makenzen prowadzi tutaj blog rowerowy

Makenziowe poziomkowanie

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2017

Dystans całkowity:360.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:90.00 km
Więcej statystyk

Do roboty, do ortodonty, do domu

Wtorek, 18 lipca 2017 | dodano: 18.07.2017

Nareszcie ciut bardziej letnia pogoda, choć do ideału brakuje jeszcze paru stopni. Najpierw standardowa droga do roboty -- 4,5 km. Potem z Ochoty musiałam się dostać na Młociny i w 4/5 tej trasy oczywiście musiałam zabłądzić. Do ortodonty spóźniłam się ponad 20 min. Na szczęście kolejna wyprawa na to zadupie dopiero za pół roku. Ale za to zimą :]
Wracać postanowiłam nie przez centrum miasta, tylko nad Wisłą, piękną dziką ścieżką nad samą rzeką. Kilkanaście metrów ode mnie biegła ruchliwa Wisłostrada, a ja się delektowałam zielenią wokół, dopóki jeszcze jest, bo pewnie wkrótce przyjdzie walec i wyró...
Q mojemu zaskoczeniu udało mi się podjechać pod cholernie stromą górkę w rejonie mostu Grota-Rowe(r)ckiego. W ostatniej fazie jednak musiałam jechać wężykiem, żeby nie zmarnować tak dobrze rozpoczętej roboty. Z naprzeciwka jechała jakaś pani na veturilcu (dla niewtajemniczonych: Veturilo to system warszawskich rowerów miejskich, świetna sprawa, czasami korzystam. Polecam. Makenzen :)) i uśmiechała się, patrząc, jak walczę na ostatnim odcinku.
W okolicach Centrum Olimpijskiego już zrobiła się cywilizacja: szerooooka ścieżka wysypana szutrem, po prawej kort tenisowy i poletko do minigolfa, dalej wjazd na bulwary wiślane. Kiedy przejechałam pod Wisłostradą na prawą stronę, zagadnął mnie jakiś pan, który chciał zasięgnąć języka w sprawie "a jak się na tym jeździ". Rower poziomy zwraca uwagę, szczególnie mój mały czerwony, bo jest tak brzydki, że aż piękny, samoróba (nie mojego autorstwa) -- to jest fajne, bo można poznać ludzi, pogawędzić, tylko jakoś nie zdarzyło mi się, żeby jak w komiksach w "Bravo" w latach 90. ktoś zaprosił mnie na kawę -- WRÓĆ: hebratę (kawa... fuj!) i żyli długo i szczęśliwie... ;-)



Rokitno, Szymanów, Ożarów Mazowiecki

  • DST 117.00km
  • Sprzęt duży biały
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 16 lipca 2017 | dodano: 17.07.2017

Postanowiłam powtórzyć trasę z 20 września 2011 r. , tylko odwrotnie -- pojechać przez Rokitno do Szymanowa i wrócić przez Kampinos oraz Ożarów Mazowiecki. Wyruszyłam z domu o 9.30, a o 11.30 byłam w Rokitnie, gdzie jest sanktuarium Matki Bożej Wspomożycielki Prymasów. Rokitno to także ważne miejsce działań wojennych z okresu I wojny światowej. Zostałam tam na mszy św., a następnie pojechałam do Szymanowa, gdzie mieści się dom generalny zgromadzenia Sióstr Niepokalanek oraz sanktuarium Matki Bożej Jazłowieckiej. Miałam nadzieję tam spotkać moją znajomą siostrę, od której 9 lat temu pożyczyłam płytę, i jej tę płytę oddać (specjalnie po nią musiałam zawrócić do domu, bo jej zapomniałam, na szczęście nie miałam daleko). A tu się okazało, że ta siostra mieszka teraz w... Kościerzynie! Kurczę, a ja tam całkiem niedawno byłam!
Po niespełna godzinnym postoju popedałowałam przez Teresin/Niepokalanów do Kampinosu (trochę się zmieniła numeracja dróg krajowych -- kiedyś DK, którą musiałam przeciąć, jadąc z Teresina do Kampinosu, to była DK2, a teraz jest to DK92). W Kampinosie zatrzymałam się przy barze w nadziei, że zjem jakiś obiad, ale okazało się, że trzeba będzie czekać 40--50 min, więc zrezygnowałam z planów obiadowych i popedałowałam dalej.
Wkrótce odbiłam na Leszno i drogą wojewódzką 580 poprułam w kierunku Warszawy. Po drodze wyprzedził mnie jakiś młody gość na pionowcu i cisnął jak oszalały, ale w pewnym momencie go dogoniłam i "siadłam" mu na kole. Widać nadepnęłam mu na ambicję, bo robił co mógł, żeby tylko mi uciec. W końcu odbił w lewo.
Gdzieś między Zaborowem a Borzęcinem Dużym usłyszałam "pyk" i "pssss" -- no tak, kapeć. I to w tylnym kole, w którym wymiana dętki jest trudniejsza. Na szczęście poradziłam sobie z tym, ale się okazało, że nie mogę spiąć z powrotem hamulca, to znaczy mogę, ale ten zaraz się rozpina i ta linka hamulcowa jakaś taka dziwnie za długa się zrobiła... Postanowiłam mimo wszystko pojechać dalej, mając sprawny tylko hamulec przedni i podeszwy butów. Jadę, patrzę, a tu skręt w prawo na Ołtarzew! Kamień spadł mi z serca, znaczy, że będę mogła podjechać do Storma, żeby spojrzał na ten hamulec. Dzwonię do niego, on pyta, jak to się w ogóle stało, ja na to, że nie mam pojęcia, bo ni ... się na tym nie znam. Po półgodzinie byłam już u niego pod domem i co się okazało? Że linka wysunęła się z mocowań na ramie i dlatego zwisała jak guma od gaci. BRAWO JA.
Ostatnie 18 km do domu przepedałowałam już resztką sił, bo byłam tak nieziemsko głodna, że nie miałam w ogóle energii. Po powrocie do domu wtranżoliłam ogromną furę makaronu z chińską mieszanką z patelni, a potem zaległam na łóżku. Czułam się jakbym tonę węgla odwaliła. Poprzednia wycieczka z Tour de Fundacją aż tak mnie nie zmasakrowała ;-)



Tour de Kampinos z (częściowo) Tour de Fundacją

  • DST 140.00km
  • Sprzęt duży biały
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 8 lipca 2017 | dodano: 17.07.2017

W pewną w miarę ciepłą i słoneczną lipcową sobotę (Co jest, u kaduka?! Jest LIPIEC, dlaczego jest tylko W MIARĘ CIEPŁO, a nie GORĄCO?) wzięłam udział wraz z dwoma poziomymi kolegami -- Dziaśkiem i Lechem -- w części przejazdu charytatywnego zorganizowanego przez Tour de Fundację. Celem trzydniowego przejazdu na trasie Warszawa--Jantar (400 km) była zbiórka na turnusy rehabilitacyjne dla niepełnosprawnych dzieci. Nasza trójka towarzyszyła TdF (nie mylić z TdFrance ;-)) przez pierwsze ok. 80 km wyprawy. 4 km przed Wyszogrodem odłączyliśmy się i pojechaliśmy w kierunku Modlina, a w Czosnowie odbiliśmy na Warszawę, by bulwarami wiślanymi dotrzeć -- przynajmniej ja -- do domu. Wycieczka była bardzo przyjemna, okazało się, że objechaliśmy Puszczę Kampinoską dookoła :-)



X Zlot Rowerów Poziomych w Wildze -- dzień 3

  • DST 74.00km
  • Sprzęt duży biały
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 1 lipca 2017 | dodano: 17.07.2017

Trzeci dzień zlotu był dniem "spacerowym". Nie dzieliliśmy się już na trasę długą i krótką, tylko całą grupą pojechaliśmy do Muzeum Ziemi Garwolińskiej w Miętnem, zahaczając po drodze o Cyganówkę z małym leśnym zoo, a potem do Garwolina, gdzie pod eskortą miejscowej policji przejechaliśmy paradnie przez miasto. Na koniec zapedałowaliśmy na kąpielisko "Mamut", ale ja się nie kąpałam, bo zapomniałam kostiumu, a poza tym było pochmurno i wcale nie za ciepło. W ogóle to w tym roku straszna lipa z tym latem, upalnych dni prawie wcale nie ma, a jak już są, to akurat wtedy, gdy ja nie mogę sobie pozwolić na wypad nad jezioro. ..., ... i kamieni kupa!
Ale najważniejsze, że zlot bardzo się udał; korzystam ile mogę z w miarę ciepłej pory roku, bo zimą będę musiała się ograniczyć rowerowo tylko do bliskich wypadów, na ogół do pracy i z powrotem...