Lipiec, 2021
Dystans całkowity: | 145.50 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 3 |
Średnio na aktywność: | 48.50 km |
Więcej statystyk |
Trochę mi się nudziło... ;-)
-
DST
67.28km
-
Sprzęt Niebieściuch (a.k.a. duży niebieski)
-
Aktywność Jazda na rowerze
W połowie dnia dread na głowie zjeżyła mi informacja, że Fredowi znów złamała się rama... No co za cholerny, śmierdzący pech! Późnym popołudniem wsiadłam na rower, bo chciałam sobie zrobić krótką wycieczkę... Taaa... Cytując klasyka: jak do tego doszło, nie wiem ;-)
Podczas postoju w okolicach cmentarza przy ul. Izbickiej w Radości sprawdziłam fejsa... A tam CUD! Fred opublikował to:
Wydało mi się to wprost niewiarygodne! Ruszyłam dalej i normalnie aż wrzasnęłam z radości! Znów znaleźli się dobrzy ludzie, którzy zawieźli Freda wraz z rowerem do spawacza, tam od ręki rower został naprawiony... Więcej tu: KLIK!
Jadąc, tak sobie myślałam, że z jednej strony Fred ma niesamowite szczęście, że w swoich pechowych sytuacjach zawsze trafia na ludzi dobrej woli i otrzymuje pomoc, a z drugiej ma ogromną wolę walki, instynkt przetrwania, a jednocześnie jest niepoprawnym optymistą. Zresztą jak się wyrusza w podróż rowerem przez pół Europy, to trzeba mieć odpowiednie zaplecze psychiczne... Ja już myślałam, że nie ma rady, trzeba zapakować szczątki roweru do pudła i wysłać do Francji, a samemu wsiąść w samolot i ruszyć w ślad za tym... A tu taka niespodzianka, normalnie cud!
Ostatnio też naszła mnie taka refleksja: tak właściwie to po co na świecie są kobiety? Wiadomo, to one, nie mężczyźni, rodzą dzieci, a tak poza tym? Mężczyźni przeważnie znają się na różnych technicznych sprawach, to przede wszystkim oni są wynalazcami i odkrywcami, poza tym im się więcej wybacza i ogólnie - moim zdaniem - jest im w życiu łatwiej. To refleksja z wczoraj. A dzisiaj, jadąc (podczas samotnych jazd rowerem dużo myślę... Zresztą ja w ogóle dużo myślę), pomyślałam tak: kobiety są (m.in.) po to, żeby w takich rzeczach, jak przygody Freda, widzieć tę mistyczną stronę. Jeden kolega, który pomagał Fredowi naprawić rower, napisał na FB, że "skoro
pękło gdzieś, trzeba sobie odpowiedzieć na jedno pytanie wymagające
tylko nieco logiki: czemu ma nie pęknąć drugi raz, zaraz obok. (...) Tu trzeba zmniejszyć obciążenie, inaczej nic nie ma sensu". Czysta kalkulacja. A dla mnie tu są ważne emocje, których doświadcza Fred, kiedy błyskawicznie otrzymuje pomoc, i których doświadczają ci, którzy mu tej pomocy udzielają. Metafizyczny wymiar podróżowania rowerem, kontakt z naturą, niezwykłość spotkań. To, co się rozgrywa w człowieku w środku w momencie doświadczania różnych aspektów przemieszczania się.
No i tak sobie jechałam, aż dojechałam... do Celestynowa. Chciałam trafić do Karczewa i przepłynąć promem na drugą stronę Wisły, ale coś mi się pokićkało, pobłądziłam trochę po tym Celestynowie, a później na mapie zobaczyłam, że Karczew już dawno minęłam... Odszukałam drogę na Otwock, więc kawałek przejechałam tą samą trasą, którą dotarłam do Celestynowa, ale dalej pojechałam już trochę inaczej.
Po drodze było szybkie połączenie z Centralą w sprawie Freda ;-) o dobrą dalszą podróż dla niego bez przykrych przygód...
Dziś był po prostu wymarzony dzień na rower! Ciepło, ale nie gorąco, bez wiatru, jechało się rewelacyjnie! Taki plus chwilowej posuchy w robocie. Oby chwilowej, mam nadzieję, że to tylko sezon ogórkowy, a nie kłopoty firmy.
Howgh!
Zlot Rowerów Poziomych Białystok - dzień 4
-
DST
34.93km
-
Sprzęt Niebieściuch (a.k.a. duży niebieski)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziś był dzień na lajcie (zaczął się od pożegnania Freda - KLIK!) - pojechaliśmy tylko do Supraśla, gdzie zwiedziliśmy monaster pw. św. Jana Teologa, a następnie poszliśmy na obiad. Przed obiadem pojechałam do bankomatu, a przy nim spotkałam starszego pana, który się zainteresował moim rowerem. Pogadaliśmy chwilę - i okazało się, że kilka dni temu spotkał Freda! Świat jest mały :-)
Po obiedzie urwałam się i wróciłam do Białegostoku, bo miałam robotę do ogarnięcia, a reszta pojechała na kąpielisko do Wasilkowa. A wieczorem imprezka pożegnalna. Wszystko, co dobre, szybko się kończy...
Zlot Rowerów Poziomych Białystok - dzień 2 (i 3)
-
DST
43.29km
-
Sprzęt Niebieściuch (a.k.a. duży niebieski)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Coooo za dzieeeń! Przejdzie do historii jako jeden z najbardziej niesamowitych. A jednocześnie jako jeden z najbardziej nerwowych.
Tym razem celem wycieczki był Tykocin z zahaczeniem po drodze o zwalony most na Narwi i przeprawą przez rozlewiska Narwi. Kiedy wyjechaliśmy z szutrowej drogi prowadzącej do tego mostu na asfaltówkę, nagle... kapeć! Na szczęście miał kto mi pomóc ze zmianą dętki, co też uczynił. Udało się dojechać do tej przeprawy, a wygląda to tak, że przez te rozlewiska, które zajmują ogromną przestrzeń, trzeba się przeprawić przez cztery pływające pomosty. Robi to wrażenie! Zwłaszcza z góry musi wyglądać imponująco. Niestety na ostatnim pomoście pech - z powodu nieuwagi jednego typa kolega wpadł do Narwi. Tym sposobem pierwszy raz w życiu widziałam, jak ktoś pływa w kasku i z lusterkiem ;-))
Narew
Przeprawa przez pływające pomosty
Pechowy Pająk
Po przeprawie zrobiliśmy chwilowy odpoczynek i ruszyliśmy dalej. Jakieś 13 km przed Tykocinem ZNOWU GUMA! Po prostu się wściekłam. Cztery razy kapeć w ciągu dwóch dni to stanowczo za dużo! Stwierdziłam, że nie mam już do tego zdrowia ani siły, po powrocie do Białegostoku pakuję się i wracam do Warszawy...
Kolega znów pomógł mi zmienić dętkę - i muszę przyznać, że nie lubię sytuacji, w których muszę liczyć na czyjąś pomoc. Dlatego każdy kolejny kapeć był dla mnie dodatkowym, jeszcze większym obciążeniem.
Ruszyliśmy we dwójkę dalej i nagle zadzwonił do mnie kolega, że przyjedzie po mnie samochód z przyczepą. Może to i dobrze, nie chciałam już ryzykować kolejnej, piątej gumy... Kolega, z którym jechałam, pojechał dalej sam, a ja czekałam na samochód. Wkrótce przyjechał. Zostałam dostarczona do restauracji, w której mieliśmy zamówiony obiad. W żydowskim stylu, bo Tykocin zamieszkiwała kiedyś liczna społeczność żydowska, miasto to było niegdyś drugim największym (zaraz po Krakowie) żydowskim ośrodkiem w Polsce.
Po obiedzie zwiedziliśmy synagogę...
Menora chanukowa - replika. Oryginalne świeczniki zostały wywiezione przez Niemców w czasie II wojny światowej. Miały trafić do Pragi jako eksponaty Egzotycznego Muzeum Wymarłej Rasy - tak Hitler nazwał zebraną z całej Europy kolekcję judaików. Taaa, "wymarłej"... Chciałeś powiedzieć, szmato z kuriozalnym wąsikiem, wymordowanej!
Po zwiedzaniu wsiadłam do samochodu z dwiema osobami, a na przyczepę wzięliśmy kilka rowerów (właściciele niektórych z nich pojechali drugim samochodem). Wyjechaliśmy z Tykocina, ujechaliśmy może z pięć kilometrów, a tu dzwoni organizator (na potrzeby tej opowieści dalej będę się posługiwać ksywami - no więc organizator to Franc), żebyśmy zawrócili do Tykocina, bo jest ktoś, kto potrzebuje pomocy i ma rower o długości 2,5 m. Siedzący za kierownicą ojciec Franca powiedział, że nie ma szans go zmieścić na przyczepę, ale Franc go ubłagał, żeby jednak zawrócił, bo sprawa jest gardłowa. No więc zawrócił. Zajeżdżamy na tykociński rynek, a tam stoi to cudo:
A przy nim wysoki łysy gość. Okazało się, że to Francuz. Złamał mu się drążek sterowniczy od kierownicy i pękła rama. Francuz bierze właśnie udział w Sun Trip - jest to impreza polegająca na tym, że rowerzyści na rowerach wyposażonych w panele solarne podróżują po Europie i mają do pokonania trasę o długości 12 000 km. No i się okazało, że jednak można mieć większego pecha niż ja. Czym jest kilka flaków w porównaniu z taką awarią...
Chłopaki zapakowali rower do przyczepy (jednak się zmieścił)...
...a potem wszyscy wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do Białegostoku. Fred (bo tak ma na imię Francuz) dostał kolację oraz wyrko w pokoju z Francem (a właśnie... Co za niebywałe szczęście, że Franc zna francuski!), a na drugi dzień chłopaki znaleźli spawacza, który przyjechał na miejsce, obejrzał ramę i zabrał ją do zakładu. A kiedy przywiózł ją już pospawaną z powrotem, przez dobre pół dnia trwała naprawa. Drążek sterowniczy został wymieniony na nowy, stalowy - tak się szczęśliwie złożyło, że w bursie, gdzie byliśmy zakwaterowani, akurat trwa remont, a przy okazji chłopaki znaleźli na półpiętrze pudło z cienkimi rurkami, świetnie nadającymi się na nowy drążek... Więc wycyganili od robotników jedną rurkę, a jeden z robotników elegancko ją przygiął za pomocą giętarki do rur.
W końcu rower był znów gotowy...
Fred (pierwszy z prawej, stoi), ekipa naprawcza i ja, obserwator (trzecia od prawej, stoję)
A wieczorem - impreeeezaaa! Fred był przeszczęśliwy, nie mógł się nadziękować. Postawił nam wszystkim piwo. Siedzieliśmy sobie i gadaliśmy z nim, kiedy jeden z kolegów wpadł na pomysł, żeby zrobić Fredowi niespodziankę i następnego dnia rano odprowadzić go na obrzeża Białegostoku. Fred bowiem musiał wyruszyć o 7 rano i wrócić do Tykocina, gdzie wyłączył nadajnik, by go włączyć z powrotem.
Co prawda pożegnanie odbyło się dopiero kolejnego dnia, ale dla ciągłości tej opowieści opiszę to w tym poście.
No więc wstaliśmy raniutko, o 6.30, i tuż przed 7 zeszliśmy gromadnie na dół. Fred był zdezorientowany, jak zobaczył nas gromadzących się nagle na dole... W końcu zajarzył, że coś się święci. Chłopaki pomogli mu wytaszczyć rower, my wynieśliśmy swoje i ruszyliśmy. W miejscu rozstania jeszcze zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie. Fred był wyraźnie wzruszony, miał łzy w oczach... Potem u siebie na FB opublikował ten cudny filmik: KLIK!
Jest to dla mnie niesamowite doświadczenie i jednocześnie duma, że mogłam być uczestnikiem tych niezwykłych wydarzeń. Kibicuję Fredowi z całego serca, śledzę jego postępy w trasie, trzymam kciuki, wysyłam dobrą energię... Ten zlot przejdzie do historii! No jak na jubileusz, to musiało być z przytupem! ;-)