Makenzen prowadzi tutaj blog rowerowy

Makenziowe poziomkowanie

Na kole po České republice! (den 1 (5))

  • DST 82.00km
  • Sprzęt duży biały
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 24 sierpnia 2017 | dodano: 12.09.2017
Uczestnicy

I oto z hukiem rozpoczął się pierwszy dzień Setkání lehokol v Šternberku. Rano o 9.00 organizator zadął w czerwoną trąbkę, dając sygnał do wyruszenia na szlak. Niestety start imprezy okazał się pechowy dla jednego z naszych "pionowych" kolegów -- ledwo wyruszyliśmy, ujechaliśmy może z 5 km, a ten, kręcąc komórką film, spadł z roweru i złamał obojczyk, tak że dla niego zlot się skończył, zanim się na dobre zaczął...
Program zwiedzania był bardzo bogaty i atrakcyjny -- najpierw pojechaliśmy do miasteczka Čechy pod Kosířem, gdzie mieści się muzeum powozów. Nigdy nie byłam w podobnym muzeum w Łańcucie, ale obstawiam, że to nasze może się schować przy tamtym, skoro sama przewodniczka powiedziała, że tego muzeum zazdrości im cała Europa. Można tam zobaczyć m.in. największy na świecie karawan i niezwykle okazałą pozłacaną 2,5-tonową karocę zbudowaną na zamówienie jednego z miejscowych biskupów, a także całą kolekcję rozmaitych akcesoriów dla koni i woźniców. Robi wrażenie!
Chwilę później pojechaliśmy do muzeum miejskiego, by obejrzeć wystawę historycznych rowerów.
DSC_4256

DSC_4266

DSC_4266

Niektóre eksponaty mają po 200 lat! Co ciekawe, jakiś miesiąc czy dwa przed zlotem natrafiłam na Idnes.cz na artykuł o 200. rocznicy powstania roweru, który był ilustrowany zdjęciami z tej właśnie wystawy :-)
Kolejnym punktem programu był obiad w Pěnčínie, po którym ruszyliśmy w drogę powrotną. Po drodze zatrzymaliśmy się w hospodě, gdzie pobawiłam się z pieskiem i spotkałam ciekawego gościa -- byłego zawodnika w motocrossie, który zaprezentował nam swój rower z silniczkiem własnej roboty. Tłumik był wykonany z opakowania po wódce "Finlandia", a obudowę filtra powietrza stanowiła puszka po jakichś ananasach czy brzoskwiniach. Nádhera!

DSC_4288

No a po powrocie do bazy... piwko, integracja, pogaduchy -- słowem, la bella vita :-)



Na kole do České republiky! (den 4)

  • DST 102.00km
  • Sprzęt duży biały
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 23 sierpnia 2017 | dodano: 04.09.2017
Uczestnicy

To był naprawdę wielki dzień. Rano wyruszyliśmy z Wojnowic, by pokonać ostatnie 10 km i przekroczyć granicę w Pietraszynie. Jeszcze kilka pokręceń pedałami i oto...

20170823_094837-1

...znaleźliśmy się po drugiej stronie mocy ;) Pierwszym zadaniem bojowym na terytorium naszych sąsiadów było dotarcie do Opavy. Po drodze (a może było to już za Opavą?) zatrzymaliśmy się na szybkie śniadanie nad stawem rybnym, by doładować akumulatory przed górską wspinaczką, która miała nas wkrótce czekać. Kierowaliśmy się na miasteczko Budišov nad Budišovkou, zaczęły się już pagórki i coraz piękniejsze widoki ( ;-) ):

20170823_142624

W Budišovie nawiedziliśmy "Bistro u Aničky" celem spożycia obiadu. Zamówiliśmy sobie kuřecí řízek s brambory (Dziasiek dodatkowo dostał zupę i zamówił piwo, okazało się, że zupa była wliczona w cenę řízku, bo to akurat było danie dnia) -- nie powiem, żebym się najadła, ale zawsze to coś. ;-)
Dalej już było coraz bardziej pod górę. Dotarliśmy do urokliwego miejsca -- na szczyt pagórka, na którym stały wiatraki, tam musieliśmy na chwilę stanąć, bo Dziasiek coś grzebał przy rowerze. W końcu ruszyliśmy -- w dół! Dobre 3 km zjazdu. A w wiosce na dole Dziachu nagle się zorientował, że... zgubił tablet! I musiał zawrócić, wspiąć się te 3 km pod górę, celem szukania zguby. Na szczęście tablet się znalazł -- leżał pod drzewem, przy którym się zatrzymaliśmy na szczycie górki.

20170823_183739
(Im dalej, tym piękniej... Za barierką przepaść, a w niej -- linia kolejowa)

Pomalutku nadchodził wieczór, gdy znaleźliśmy się na szczycie kolejnego pagórka, skąd w dole widać już było Šternberk.

20170823_193443

A przed nami... Najbardziej spektakularny punkt programu, wisienka na torcie: sześciokilometrowy zjazd po serpentynie, po gładkim jak stół z Ikei asfalcie, szeroką drogą, do samego miasta! Coś niesamowitego. Okazało się, że jest to droga specjalnie przygotowana pod rajdy samochodowe.

20170823_183834
(Tak to cudo prezentuje się na mapie)

Na kempingu w Dolním Žlebie pod Šternberkiem czekali już na nas nasi koledzy, po nas jeszcze w nocy dotarł live_evil, który wystartował o 2.00 w nocy chyba z Łodzi i jechał longiem 330 km... Niestety nie dotarł Gajowy, który potrzebował się zregenerować po trudnej, górzystej drodze i postanowił zanocować gdzieś na trasie. (cdn.)



Na kole do České republiky! (den 3)

  • DST 82.00km
  • Sprzęt duży biały
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 22 sierpnia 2017 | dodano: 04.09.2017
Uczestnicy

...po naradzie z kolegami wykombinowaliśmy wspólnie inne, genialne rozwiązanie. Jako że tego dnia miał do nas dołączyć Dziasiek, który miał pojechać pociągiem do Katowic i stamtąd ruszyć do Raciborza, uradziliśmy, że chłopaki pojadą sami do Raciborza, a ja podjadę pociągiem do Katowic i stamtąd ruszę z Dziachem, bo on preferuje spokojniejsze tempo jazdy. Na szczęście musiał on na mnie czekać w Katowicach tylko godzinę. Miał przy okazji fajny plan, żeby po drodze odwiedzić naszego forumowego kolegę Dromadera, co zresztą uczyniliśmy -- spędziliśmy u niego miłą godzinkę przy herbacie i pysznym cieście.
Ruszyliśmy dalej. W Rybniku zaatakował nas smog, a następnie deszcz, który na szczęście też nie padał długo.

20170822_173751
(W drodze do Rybnika)

Gdy dojechaliśmy do Rydułtów, zaczęło się zmierzchać. Pięknie wyglądały domy na tle urokliwych krajobrazów, skąpane w promieniach zachodzącego słońca.
W końcu dotarliśmy do Raciborza -- było już całkiem ciemno. Zatrzymaliśmy się na chwilę w Lidlu, gdzie kupiłam sobie bluzę, bo wzięłam z domu tylko jedną, co się okazało niewystarczające.
Nasza kwatera była położona 4 km za Raciborzem, w Wojnowicach. Droga na miejsce noclegu była dość trudna, bo było zupełnie ciemno, zero latarń, zero domów, z których mogło padać trochę światła na drogę. Ale jakoś dotarliśmy, a na miejscu już na nas czekali koledzy, którzy jechali z Częstochowy. (cdn.)



Na kole do České republiky! (den 2)

  • DST 90.00km
  • Sprzęt duży biały
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 21 sierpnia 2017 | dodano: 04.09.2017

Świętowania ciąg dalszy -- tym razem imieniny :-) O ile w czasach szkolnych i studenckich wkurzało mnie, że mnie rodzice tak urządzili na cacy, tak na "stare lata" stwierdzam, że takie urodzinowo-imieninowe combo jest fajne!
Dzień ten rozpoczęliśmy od oglądania z bliska elektrowni Bełchatów i zwiedzania Wielkiej Dziury, czyli kopalni odkrywkowej węgla brunatnego, która pomału będzie wygaszana. Oba te obiekty widziałam już w zeszłym roku, ale tym razem działo się to o innej porze dnia i roku, więc był jakiś element nowości.
Kiedy ruszyliśmy w dalszą drogę, początkowo jechaliśmy lokalnymi drogami, ale ostatnie 30 km do Częstochowy pokonaliśmy już drogą wojewódzką, dość ruchliwą. Jechałam sama, bo te zap***dalacze wypruły do przodu, na szczęście poczekały na mnie na obrzeżach Częstochowy.
W drodze niestety zaczęło mnie boleć lewe kolano. Właściwie pobolewało mnie już dzień wcześniej, tak że wzięłam pod uwagę opcję, by Storm zdążający na zlot samochodem zgarnął mnie z Raciborza. Rzecz o tyle zaskakująca, że bez 20 kg tobołów na bagażniku mogłam trzaskać dwusetki i nic mnie nie bolało, a tu wystarczyło głupie kilkadziesiąt kilometrów, żeby zacząć się sypać... W trakcie jazdy zadzwonił do mnie mój przyjaciel i większość drogi przegadaliśmy, co pozwoliło mi nie koncentrować się na bólu.
W Częstochowie nagle się rozpadało, ale na szczęście opad był krótki. Po zakwaterowaniu się poszliśmy na obiad, a potem na Jasną Górę, następnie wróciliśmy na kwaterę, a ja sobie jeszcze wyskoczyłam na 21.00 na apel jasnogórski.
Zastanawiałam się, czy by nie zostać przez to kolano w Częstochowie i poprosić Storma, żeby mnie zabrał już stamtąd, ale kolejnego dnia rano... (cdn.)



Na kole do České republiky! (den 1)

  • DST 101.00km
  • Sprzęt duży biały
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 sierpnia 2017 | dodano: 04.09.2017

Zaczynam nadrabianie zaległości, czyli spisywanie relacji z mojej wyprawy życia :-) Tegoroczny urlop postanowiłam spędzić na rowerze i na Setkání lehokol do Šternberka pojechać na rowerze. Chętnych do podjęcia wspólnej wyprawy nie trzeba było specjalnie szukać, toteż 20 sierpnia, w dniu moich 38. urodzin, na szlak wyruszyło sześcioro jeźdźców: kolega Lechu, jego czterej kumple i ja. Mieliśmy startować z Warszawy, ale pogoda była tak strasznie zgniła, że postanowiliśmy uciec od niej nieco na zachód, a konkretnie do Skierniewic, i tam zacząć naszą podróż. Nie był to zresztą taki zły pomysł, bo nie wiem, czy dalibyśmy radę w cztery dni dotrzeć do Šternberka -- to znaczy oni pewnie tak, ja raczej niekoniecznie z ciężkimi tobołami na bagażniku i mając w perspektywie jazdę po górach. A propos tobołów, znaczna część tego, co ze sobą zabrałam, w ogóle się nie przydała, a byłam przekonana, że zabieram "plan minimum"...
W Skierniewicach nie padało, było tylko ciut chłodno i mokro. Pierwszy przystanek zrobiliśmy sobie w Lipcach Reymontowskich, tych samych, w których dzieje się akcja "Chłopów", gdzie chłopaki wyczaili minimuzeum różnego wojskowego stuffu typu samoloty, armaty itp. Potem kolejny przystanek gdzieś -- nie wiem gdzie -- na obiedzie. Pod koniec dnia zaczęło się wypogadzać, droga była przyjemna, chociaż męska część naszej ekipy zachrzaniała, a ja ich goniłam z wywieszonym jęzorem.
Zapadał już zmrok, kiedy przyjechaliśmy do Bełchatowa. Byłam tam rok temu na IX Zlocie Rowerów Poziomych, miło było sobie powspominać.
Nocowaliśmy w bardzo przyzwoitej kwaterze za niewielkie pieniądze, a już następnego dnia... (cdn.)

http://youtu.be/tibF6cPNo-U



Nowości w infrastrukturze rowerowej z poziomu poziomki

Środa, 9 sierpnia 2017 | dodano: 09.08.2017

To był zdecydowanie dobry dzień. Piękna pogoda, słoneczko dawało aż miło - żałowałam wielce, że muszę go spędzić w pracy zamiast nad jeziorem, ale trudno. Bo nie wiem, czy wiecie, ale uwielbiam pływać, a nade wszystko pod chmurką. Latem absolutnym "must have" jest dla mnie upał, plaża, jezioro, kąpiel. Bez tych czterech elementów cierpię niemiłożebnie.
No ale dziś wydarzyło się coś, na co od daaawna czekała rowerowa brać z Warszawy - nastąpiło uroczyste otwarcie kładki pieszo-rowerowej pod mostem Łazienkowskim. Nie mogło mnie zabraknąć na tym wydarzeniu, toteż przed pracą udałam się wzdłuż Wisłostrady w kierunku Łazienkoszczaka i okazało się, że na most wiodą... schody. Po tych schodach musiałam wtaszczyć rower, by przeprawić się przez kanałek oddzielający Wisłę właściwą od Wisłostrady. Potem znów schody, po których trzeba było znieść rower (i tu już stwierdzam pilną potrzebę zamontowania na tych schodach prowadnic do rowerów i wózków dziecięcych!), by móc wjechać po ślimaku na kładkę. Ci, którzy nie wiedzą lub nie pamiętają o istnieniu tego kanałku, mogą być niemiło zaskoczeni.
Wjechałam na kładkę. Muszę przyznać, że oznakowana jest znakomicie - namalowane są znaki ostrzegawcze odnośnie do nachylenia wjazdów i zjazdów, są tablice z nazwami dzielnic, na teren których się właśnie wjeżdża, jest znak "stop" - zupełnie jak na jezdni, tylko w mniejszej, "rowerowej" wersji. Wszystko lśni nowością i jest piękne - teraz tylko się modlić, żeby żadne BYDŁO nie pomazało tego sprayami. Za gryzmoły na murach budynków wieszałabym za uszy, a za gryzmoły na pomnikach i tablicach w miejscach pamięci narodowej - za cojones!
Po przejechaniu przez Wisłę wróciłam drugą stroną do "cywilizacji" i natknęłam się na uroczystość odsłonięcia tablicy z nazwą inwestycji - "Kładka łazienkowska". Uczyniła to sama pani prezydent miasta, której nie poznałam... (prozopagnozja jej mać :( ) - o tym, że to była ona, dowiedziałam się z mediów. Najs ;-)
Wracając z pracy, spotkałam po drodze chłopaka i dziewczynę na skuterach elektrycznych. Zaczepiłam ich i zapytałam, czy to są te skuterki, co się wypożycza, ile to rozwija prędkości i jak to oceniają. Powiedzieli, że właśnie testują i że super. Zastanawiała mnie kwestia kasków na tych wypożyczanych skuterach - jak to zostało rozwiązane, bo łatwo złapać wszy. Przy wypożyczaniu skuterka oprócz kasku dostaje się taką skarpetę na głowę. Ja bym mimo wszystko nie ryzykowała, choć te skuterki mnie kuszą - wszy oznaczają marny koniec dreadów. Nie da się tego dziadostwa wyplenić, trzeba ścinać baty. A tego sobie zupełnie nie wyobrażam. Kocham moje dreadziki na zabój i będę je dumnie nosić, dopóki żyję.
No ale wracając do skuterków: dogoniłam później tę parkę jeszcze na jednych światłach, a następnie spotkaliśmy się na skrzyżowaniu Solca z Al. 3 Maja - pomachałam im na pożegnanie. Przy okazji, jadąc Al. 3 Maja, widziałam, jak samochód najechał gołębiowi chyba na skrzydło. Biedny gołąbek próbował się przemieścić z ulicy w bezpieczne miejsce, ale nie mógł się podnieść... Nie lubię tych obsrańców, ale rozjechanych gołębi i wszelkich innych zwierząt jest mi bardzo żal.
Wieczorem musiałam wyskoczyć na miasto załatwić parę spraw i postanowiłam wrócić Świętokrzyską i Tamką, by przetestować odcinek pasa rowerowego wiodącego w kierunku mostu Świętokrzyskiego. Na istniejącym już od jakiegoś czasu pasie rowerowym na Tamce pojawiły się poprzeczne pasy spowalniające, które, jak zauważyli niektórzy moi znajomi rowerzyści, w zimie, przy ubłoconej nawierzchni, mogą być niebezpiecznie śliskie. Pojawił się też dalszy ciąg pasa, przecinający ul. Kruczkowskiego, i jeszcze co nieco na Solcu. Być może także na Dobrej, ale tego już nie sprawdziłam.
Kładka łazienkowska ma zostać przedłużona aż do pl. Na Rozdrożu, trzymam władze miasta za słowo :-)



Do roboty, do ortodonty, do domu

Wtorek, 18 lipca 2017 | dodano: 18.07.2017

Nareszcie ciut bardziej letnia pogoda, choć do ideału brakuje jeszcze paru stopni. Najpierw standardowa droga do roboty -- 4,5 km. Potem z Ochoty musiałam się dostać na Młociny i w 4/5 tej trasy oczywiście musiałam zabłądzić. Do ortodonty spóźniłam się ponad 20 min. Na szczęście kolejna wyprawa na to zadupie dopiero za pół roku. Ale za to zimą :]
Wracać postanowiłam nie przez centrum miasta, tylko nad Wisłą, piękną dziką ścieżką nad samą rzeką. Kilkanaście metrów ode mnie biegła ruchliwa Wisłostrada, a ja się delektowałam zielenią wokół, dopóki jeszcze jest, bo pewnie wkrótce przyjdzie walec i wyró...
Q mojemu zaskoczeniu udało mi się podjechać pod cholernie stromą górkę w rejonie mostu Grota-Rowe(r)ckiego. W ostatniej fazie jednak musiałam jechać wężykiem, żeby nie zmarnować tak dobrze rozpoczętej roboty. Z naprzeciwka jechała jakaś pani na veturilcu (dla niewtajemniczonych: Veturilo to system warszawskich rowerów miejskich, świetna sprawa, czasami korzystam. Polecam. Makenzen :)) i uśmiechała się, patrząc, jak walczę na ostatnim odcinku.
W okolicach Centrum Olimpijskiego już zrobiła się cywilizacja: szerooooka ścieżka wysypana szutrem, po prawej kort tenisowy i poletko do minigolfa, dalej wjazd na bulwary wiślane. Kiedy przejechałam pod Wisłostradą na prawą stronę, zagadnął mnie jakiś pan, który chciał zasięgnąć języka w sprawie "a jak się na tym jeździ". Rower poziomy zwraca uwagę, szczególnie mój mały czerwony, bo jest tak brzydki, że aż piękny, samoróba (nie mojego autorstwa) -- to jest fajne, bo można poznać ludzi, pogawędzić, tylko jakoś nie zdarzyło mi się, żeby jak w komiksach w "Bravo" w latach 90. ktoś zaprosił mnie na kawę -- WRÓĆ: hebratę (kawa... fuj!) i żyli długo i szczęśliwie... ;-)



Rokitno, Szymanów, Ożarów Mazowiecki

  • DST 117.00km
  • Sprzęt duży biały
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 16 lipca 2017 | dodano: 17.07.2017

Postanowiłam powtórzyć trasę z 20 września 2011 r. , tylko odwrotnie -- pojechać przez Rokitno do Szymanowa i wrócić przez Kampinos oraz Ożarów Mazowiecki. Wyruszyłam z domu o 9.30, a o 11.30 byłam w Rokitnie, gdzie jest sanktuarium Matki Bożej Wspomożycielki Prymasów. Rokitno to także ważne miejsce działań wojennych z okresu I wojny światowej. Zostałam tam na mszy św., a następnie pojechałam do Szymanowa, gdzie mieści się dom generalny zgromadzenia Sióstr Niepokalanek oraz sanktuarium Matki Bożej Jazłowieckiej. Miałam nadzieję tam spotkać moją znajomą siostrę, od której 9 lat temu pożyczyłam płytę, i jej tę płytę oddać (specjalnie po nią musiałam zawrócić do domu, bo jej zapomniałam, na szczęście nie miałam daleko). A tu się okazało, że ta siostra mieszka teraz w... Kościerzynie! Kurczę, a ja tam całkiem niedawno byłam!
Po niespełna godzinnym postoju popedałowałam przez Teresin/Niepokalanów do Kampinosu (trochę się zmieniła numeracja dróg krajowych -- kiedyś DK, którą musiałam przeciąć, jadąc z Teresina do Kampinosu, to była DK2, a teraz jest to DK92). W Kampinosie zatrzymałam się przy barze w nadziei, że zjem jakiś obiad, ale okazało się, że trzeba będzie czekać 40--50 min, więc zrezygnowałam z planów obiadowych i popedałowałam dalej.
Wkrótce odbiłam na Leszno i drogą wojewódzką 580 poprułam w kierunku Warszawy. Po drodze wyprzedził mnie jakiś młody gość na pionowcu i cisnął jak oszalały, ale w pewnym momencie go dogoniłam i "siadłam" mu na kole. Widać nadepnęłam mu na ambicję, bo robił co mógł, żeby tylko mi uciec. W końcu odbił w lewo.
Gdzieś między Zaborowem a Borzęcinem Dużym usłyszałam "pyk" i "pssss" -- no tak, kapeć. I to w tylnym kole, w którym wymiana dętki jest trudniejsza. Na szczęście poradziłam sobie z tym, ale się okazało, że nie mogę spiąć z powrotem hamulca, to znaczy mogę, ale ten zaraz się rozpina i ta linka hamulcowa jakaś taka dziwnie za długa się zrobiła... Postanowiłam mimo wszystko pojechać dalej, mając sprawny tylko hamulec przedni i podeszwy butów. Jadę, patrzę, a tu skręt w prawo na Ołtarzew! Kamień spadł mi z serca, znaczy, że będę mogła podjechać do Storma, żeby spojrzał na ten hamulec. Dzwonię do niego, on pyta, jak to się w ogóle stało, ja na to, że nie mam pojęcia, bo ni ... się na tym nie znam. Po półgodzinie byłam już u niego pod domem i co się okazało? Że linka wysunęła się z mocowań na ramie i dlatego zwisała jak guma od gaci. BRAWO JA.
Ostatnie 18 km do domu przepedałowałam już resztką sił, bo byłam tak nieziemsko głodna, że nie miałam w ogóle energii. Po powrocie do domu wtranżoliłam ogromną furę makaronu z chińską mieszanką z patelni, a potem zaległam na łóżku. Czułam się jakbym tonę węgla odwaliła. Poprzednia wycieczka z Tour de Fundacją aż tak mnie nie zmasakrowała ;-)



Tour de Kampinos z (częściowo) Tour de Fundacją

  • DST 140.00km
  • Sprzęt duży biały
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 8 lipca 2017 | dodano: 17.07.2017

W pewną w miarę ciepłą i słoneczną lipcową sobotę (Co jest, u kaduka?! Jest LIPIEC, dlaczego jest tylko W MIARĘ CIEPŁO, a nie GORĄCO?) wzięłam udział wraz z dwoma poziomymi kolegami -- Dziaśkiem i Lechem -- w części przejazdu charytatywnego zorganizowanego przez Tour de Fundację. Celem trzydniowego przejazdu na trasie Warszawa--Jantar (400 km) była zbiórka na turnusy rehabilitacyjne dla niepełnosprawnych dzieci. Nasza trójka towarzyszyła TdF (nie mylić z TdFrance ;-)) przez pierwsze ok. 80 km wyprawy. 4 km przed Wyszogrodem odłączyliśmy się i pojechaliśmy w kierunku Modlina, a w Czosnowie odbiliśmy na Warszawę, by bulwarami wiślanymi dotrzeć -- przynajmniej ja -- do domu. Wycieczka była bardzo przyjemna, okazało się, że objechaliśmy Puszczę Kampinoską dookoła :-)



X Zlot Rowerów Poziomych w Wildze -- dzień 3

  • DST 74.00km
  • Sprzęt duży biały
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 1 lipca 2017 | dodano: 17.07.2017

Trzeci dzień zlotu był dniem "spacerowym". Nie dzieliliśmy się już na trasę długą i krótką, tylko całą grupą pojechaliśmy do Muzeum Ziemi Garwolińskiej w Miętnem, zahaczając po drodze o Cyganówkę z małym leśnym zoo, a potem do Garwolina, gdzie pod eskortą miejscowej policji przejechaliśmy paradnie przez miasto. Na koniec zapedałowaliśmy na kąpielisko "Mamut", ale ja się nie kąpałam, bo zapomniałam kostiumu, a poza tym było pochmurno i wcale nie za ciepło. W ogóle to w tym roku straszna lipa z tym latem, upalnych dni prawie wcale nie ma, a jak już są, to akurat wtedy, gdy ja nie mogę sobie pozwolić na wypad nad jezioro. ..., ... i kamieni kupa!
Ale najważniejsze, że zlot bardzo się udał; korzystam ile mogę z w miarę ciepłej pory roku, bo zimą będę musiała się ograniczyć rowerowo tylko do bliskich wypadów, na ogół do pracy i z powrotem...